Celny cios z
prawego sierpowego posłał obolałe ciało o kilka chwiejnych kroków w tył.
Uderzył z impetem plecami o ścianę budynku. Powietrze, o które tak ciężko walczył w
przeciągu ostatnich dwudziestu minut, zniknęło bezpowrotnie, wyparte nagłym okrzykiem bólu. To nic, to tylko cegły. A jednak
stare siniaki i nachodzące na siebie krwiaki powyżej nerek zawyły w proteście,
a wraz z nimi on. Namolne ręce złapały go za poły brudnej od wilgotnej ziemi
kurtki, ponownie postawiły do pionu, po to by tylko zaraz pochylić go do przodu.
Nie zdążył. Nawet nie przeszło mu przez myśl zasłonić się rękami, gdy kolano
przecięło powietrze i zetknęło się z jego brzuchem.
Już ich nie
rozróżniał. Tych rąk, tych kolan, tych pięści. Wszystkie były takie same, tak
samo umięśnione, tak samo silne, zawsze splamione jego krwią. Krwią Franka
Iero, ucznia ostatniej klasy liceum i największego wyrzutka w historii Nework.
Upadł na
ziemię. Starał się wstać. Z ust ciekła mu krew, kręciło mu się w głowie, a
obraz wahał się między rozmazanymi fragmentami otoczenia a zachodzącymi na
niego czarnymi plamami. Uliczka, do której tym razem zaciągnęli Franka była
szeroka, krótka, opuszczona i tylko z jednym wyjściem. Policzek oparł o ziemię,
w skórę wbijały mu się małe kamyczki. Nabierał szybkie, lecz płytkie oddechy,
prawie nie pobierając tlenu.
Dotąd nie
było jeszcze tak źle. Zwykle napadali go, gdy przegrywali lub wygrywali mecz
koszykówki, dostrzegli go na korytarzu w szkole, bądź w drodze do domu. Nigdy
jeszcze jednak, gdy wymknął się w nocy do kiosku po paczkę papierosów,
przechodząc obok baru, w którym im przypadło przebywać.
Usłyszał
dźwięk pocieranego krzesiwa, po czym ktoś przed nim kucnął i wydmuchał mu w
twarz nadmiar dymu papierosowego.
– Jest nas
sześciu, prawda? – zapytał retorycznie niski, chrypiący głos. Richard. –
Zrobimy tak...
Poczuł nagle
zbliżające się niepokojąco ciepło do zewnętrznej strony jego prawej dłoni.
Małe, skoncentrowane w jednym punkcie. Nie był pewien swojego przeczucia,
dopóki popiół nie spadł skórę. Spróbował instynktownie odsunąć rękę, ale niemal
od razu jego nadgarstek znalazł się w niedźwiedzim uścisku.
– Słyszałem,
że podobno bardzo lubisz tatuaże. Pomyślałem, więc, że nie obrazisz się, jeśli
trochę upiększę ci rączkę. Cioto.
Cieplej.
Coraz cieplej.
– Ale wzór wybieram ja.
Rozżarzony
koniec papierosa zetknął się ze skórą Franka. Krzyknął.
Pierwszy.
Drugi.
Trzeci.
Ból palonego
żywcem naskórka był wprost nie do opisania. Temperatura przedzierała się przez
skórę aż do mięsa, gdzie nerwy wysyłające impulsy między zbitkiem mięśni, żył i
nikłej ilości tłuszczu, informowały dokładnie mózg bruneta o stopniu uszkodzeń.
Czwarty.
Piąty.
Szósty.
Dłoń puściła
nadgarstek Franka, który w tej samej chwili zaciągnął się tlenem, dotąd
omijającym szerokim łukiem przez jego płuca. Swąd spalonej skóry podrażnił
nieprzyjemnie nos. Nie ruszał ręką, która wspomagana siłą grawitacji upadła z łoskotem na ziemię. Bał się, co może zobaczyć.
– I jak,
cioto? Podoba się? Teraz przynajmniej już będziesz wiedział, ile masz szans w rzucie kostką.
Zaczęli się
śmiać. Tyle śmiechu, tak głośno. Powtarzające się sekwencyjnie decybeli wbijały
mu się głęboko w bębenki uszne. Zacisnął zęby, a pchnięty chwilą wściekłości
uniósł powoli, na kilka centymetrów, poranioną rękę. Schował wszystkie drżące palce do środka dłoni z
wyjątkiem środkowego.
Cisza.
Ktoś poszedł
do niego, po czym z całej siły stanął mu na wystawionym palcu. Gdy po głuchym
zderzeniu się podeszwy częściowo z ziemią nastąpił trzask kości, Frank
wrzasnął, czując rosnący, pulsacyjny ból. Świeże, wypalone rany również
mruknęły coś od siebie, gdy czubek buta zawadził o nie.
– No, trzeba
się zbierać! – oświadczył Richard niepokojąco radosnym tonem. – Ciota zaraz
spóźni się na pociąg!
Pociąg?
× × ×
Padał
deszcz. Wszędzie było pełno wody, a kałuże pokrywały większość zagłębień w
ziemi, w wąskich przejściach między grobami. Frank przeszedł przez główną bramę
cmentarza i zaczął kroczyć za powoli oddalającym się tłumem płaczących ludzi. Na
przodzie szli mężczyźni ubrani w czerń, którzy nieśli trumnę wspartą o ich
barki. Dookoła panowała cisza. Ciemne niebo pochłaniało niemal plac w całości,
wiatr zdmuchiwał płomyki świec w zniczach, a kobiety śpiewały załamującymi się
co chwile głosami pieśni pogrzebowe. Frank patrzył, jak grabarz zakrywa płytami włożoną do dołu trumnę. Przyglądał się jej martwo, przez deszcz widząc zaledwie
jej kontury. Uniósł głowę i rozejrzał się. Nie znał większości tych ludzi. Twarze
przewijały mu się przed oczami, ale nie wydawały mu się znajome. Jednak byli tam, stali, płakali i śpiewali. Musieli być w takim razie
jakoś związani z nim, na pewno istniało jakieś powiązanie. Chociażby zapomniane
więzy krwi, cokolwiek. Zauważył w tłumie swoich rodziców. Nie wyróżniali się od
reszty, ubrani w czerń, okazywali smutek po stracie syna.
FRANK ANTHONY IERO
1984 – 2002
WE WILL ALWAYS LOVE
YOU
– Zawsze
mogło być gorzej.
Frank starł
wodę płynącą mu po twarzy.
– Halo,
mówię do ciebie!
Odwrócił się
zdziwiony. Stała przed nim boso dziewczyna w białej sukience na ramiączkach.
Włosy miała ścięte na skromnego boba, a oczy ciemnobrązowe, puste. Cała skóra w
odcieniu przypominała chorobliwą biel. Mimo padającego deszczu była sucha.
Widząc, jak Frank zastygł w bezruchu, jej lekki uśmiech przemienił się w kwaśne
zniecierpliwienie.
– Dobrze.
Widzę, że zareagowałeś, a więc nie jesteś głuchy. Chociaż tyle. Na tym
cmentarzu ludzie strasznie szybko odchodzą w stronę światła. Jestem tu
praktycznie sama i tylko z jakimiś starymi dziadkami. Chciałam zatrzymać ze mną
jakieś dziecko, choć jedno, ale one są zbyt – splotła w zdegustowaniu ręce
na piersiach. – niewinne. Ich dusze od razu wędrują do nieba.
Brunet
zamrugał kilkukrotnie. Miał wrażenie, że to zjawa.
–
Przepraszam, ale... o czym ty mówisz?
Dziewczyna
zastygła i obdarzyła go przeszywającym spojrzeniem. Frank przełknął ślinę. Czuł
się nagle dziwnie wyeksponowany.
– Nie no bez
jaj. Nie mów mi, że nie wiesz?
– O czym?
Uśmiechnęła
się tajemniczo.
– Czyżbyś
nie zauważył, że nie żyjesz? Myśli, że co? Że jak stałeś w kościele obok swojej
mamy i taty, i lampiłeś się jak kretyn w trumnę, to by cię nie zauważyli?
– Skąd o tym
wiesz? – chłopak wsadził ręce do kieszeni i zadrżał. Deszcz spływał mu po
plecach jak ze stoków wodospadu. – Skąd wiesz, gdzie byłem?
– Och,
proszę cię! Jesteś martwy, a ja potrzebuję towarzystwa. Czasami trzeba trochę
poszpiegować. – w jej brązowych oczach błysnęło rozbawienie. – Poza tym
ostatnio stałeś się bardzo sławny. Gazety nie zostawiają na tobie suchej nitki.
Ale to dobrze.
– Dobrze? Co
masz na myśli? I jak to stałem się sławny?
– Klasyczna
utrata wspomnień. – cmoknęła. – Żółtodziób. Niech będzie, powiem ci, co mam na
myśli. W wiadomościach aż wrze o tym, jak pewien osiemnastoletni chłopak został
znaleziony niedawno martwy na torach. Pociąg zrobił z ciebie niezłe puzzle,
muszę to przyznać.
Frank
zastygnął w szoku. Zginął pod kołami pociągu? Ale to przecież niemożliwe.
– Byłeś do
nich przywiązany, co wskazuje na to, że raczej z własnej woli się na nich nie
położyłeś. Policja stara się znaleźć morderców, ale raczej im się to nie uda,
bo deszcz zmył wszystkie ślady, jakie mogliby zostawić. Fajnie, co?
– Fajnie? Ja
nic takiego, do cholery, nie pamiętam! Ja jeszcze jakiś tydzień temu byłem
żywy, jak mogłaś coś takiego powiedzieć?!
– Wybacz,
ale sama od dawna jestem trupem. Bardzo mi przykro, za brak okazania
należnego ci współczucia. – odparła chłodno.
Grabarz docisnął płyty i otarł twarz w kamizelkę. Trumna została pogrzebana, a
zebrani ludzie na cmentarzu powoli zaczynali odchodzić w stronę bramy oraz
bocznych wyjść. Przy grobie zostali jedynie najbliżsi i rodzice. Frank
zaszczękał zębami i zmieszany wymamrotał pod nosem przeprosiny, które
dziewczyna z uśmiechem wyższości chętnie przyjęła.
– Jak masz
na imię?
– No
doprawdy, szybki jesteś. – zaśmiała się złośliwie. – Ale to nic, popracujemy
nad tym. Jestem Jamia, miło mi cię poznać.
– Cóż...
wzajemnie.
– Otóż to. –
kiwnęła z uznaniem głową, po czym odwróciła się na pięcie i machnęła na Franka
dłonią. – Choć za mną.
– A dokąd
idziemy?
– W miejsce,
gdzie zginąłeś. Komu jak komu, ale tobie wypadałoby zerknąć.
– Nie jestem
tego wcale taki pewien... – wymamrotał, spoglądając na udających się do wyjścia rodziców.
– Daj
spokój! Będzie fajnie, obiecuję. Poza tym – Jamia podeszła do niego i spojrzała
mu z bliska w oczy. – chyba chcesz z powrotem coś o sobie przypomnieć, co? Mam
rację?
Frank
wytrzymał jej spojrzenie. Widział, że miała rację, a choć jej nie znał, miał
zamiar dowiedzieć się kim jest. Tyczyło się to i Jamii, i jego. Czuł jednak, że w tej zmarłej dziewczynie kryło się coś niepokojącego.
To go martwiło. Jednak zamiast tego jedynie odchrząknął i zapytał:
– A
zdradzisz, dlaczego na tobie nie siada żadna kropla, gdy ja z kolei czuję już,
jak powoli zbiera mi się woda w butach?
Jamia
uśmiechnęła się szeroko. Jej białe zęby niemal zabłysły, kiedy stojąca przy
nich lampa niespodziewanie się zapaliła.
– Choć ze
mną, a dowiesz się wszystkiego.
Witam! :D Technicznie to miało być kolejne opowiadanie albo short story, ale praktycznie chyba jednak zostanie shot z cliffhangerem, ponieważ większość z Was, co czyta moje wypociny, dobrze wie, jak bardzo mi się pali do kończenia własnych historii. Niestety, nie jest to wielki powrót, co już wspomniałam w najnowszych ogłoszeniach... chyba jedynie zdmuchnęłam trochę kurzu z bloga. Mam nadzieję, że się Wam podobało i do następnego! ;)
__________________________________
Witam! :D Technicznie to miało być kolejne opowiadanie albo short story, ale praktycznie chyba jednak zostanie shot z cliffhangerem, ponieważ większość z Was, co czyta moje wypociny, dobrze wie, jak bardzo mi się pali do kończenia własnych historii. Niestety, nie jest to wielki powrót, co już wspomniałam w najnowszych ogłoszeniach... chyba jedynie zdmuchnęłam trochę kurzu z bloga. Mam nadzieję, że się Wam podobało i do następnego! ;)