Powtórzenia niektórych słów zostały dane celowo. Shot trochę
nietypowy, napisałam go dzisiaj w nocy, nie mogąc zasnąć (za dużo świątecznego
żarcia i kaw w jednym dniu). Będę szczera – to moje pierwsze seksy i w waszych
oczach nie liczę na wielką aprobatę, bo sama uważam, że wyszedł średnio. Ogółem
jest to SasuNaru, ale imiona bohaterów pojawią się tu tylko raz. Także jeśli
ktoś nie lubi, bądź nie jest zbytnio doinformowany może nadal to ze (względnym)
spokojem przeczytać. Można jak zawsze natrafić na nieogar, ale to raczej w moim
pisaniu już tradycja. Poza tym oczywiście życzę wesołych świąt w ich...
ostatnim już dniu xD
__________________________________________________
– Co we mnie widzisz? – spytałem.
Staliśmy przed lustrem. W tej nieskazitelnej głębi widziałem
za sobą jego odbicie, jak jedną ręką obejmował mnie w pasie, a drugą sunął
leniwie wzdłuż mojego ramienia. Nie udzielał odpowiedzi, mgliście czarne oczy
stanowiły jej godną rekompensatę. Nie rzucał wyzwania, spoglądał na mnie,
patrzył czy podołam.
– Co takiego skrywam, co cię przyciąga i więzi przy mnie? –
mruknąłem z aprobatą w mahoniowe, rozwichrzone kosmyki, kiedy badawczo sunął
nosem po moim karku, linią kręgów szyjnych. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a
raczej z mojego obrazu pozornego. Ja siłą rzeczy starałem się czynić to samo.
To była w tym momencie jedyna szansa na złapanie kontaktu.
– Czy czujesz spełnienie dotykając mnie w ten sposób? –
zacisnął palce na moich biodrach, zębami musnął bark.
Poprosił o to, bym mówił. Chciał słyszeć mój głos, chciał
słyszeć moje myśli. Tylko pytania, tak powiedział z delikatnym uśmiechem
zagarniając kosmyk moich włosów za ucho. Upust namiętności przez drogę
niepewnych uczuć.
Zawsze kiedy się spotykaliśmy, stał przed lustrem. Bez
koszuli, z napiętymi mięśniami, zamglonym wzrokiem, nikłym, tajemniczym
uśmiechem. Rzucałem torbę z książkami w drzwiach i szybkim, zdesperowanym
krokiem podchodziłem do niego. Wtulałem swoją dłoń w jego, tak uspokajająco
wysuniętą w moim kierunku. Stawałem tyłem do niego, przodem do zwierciadła.
Pytania oraz czysta namiętność. Klucz do jego zimnego serca.
– Czy czujesz, jak szybko jesteś w stanie doprowadzić mnie
nad krawędź obłędu i zepchnąć w jej rozpostarte ramiona? – błądzi koniuszkiem
języka po linii szczęki, dojeżdża do skroni, a tam delikatnie całuje.
Jestem człowiekiem bez serca, powiedział raz, gdy
siedzieliśmy przy zarezerwowanym stoliku w restauracji. Brak mi światła i
sumienia. Życia i wolności. Namiętności i zrozumienia. Obłędu i zagubienia. Czy
potrafisz to zaakceptować? Czy potrafisz mnie zaakceptować?
Miłość jest więzią, która nas nie oplata tak, jak każda inna
para zakochanych by się tego spodziewała. Ta nić wzajemnej akceptacji przepływa
przeze mnie silnym strumieniem, lecz jego jedynie oplata wokoło niczym
zabłąkaną wyspę. Igła wbija się w klatkę piersiową, przenika na wskroś. Rodzi
ból i pustkę. Niszczy żar i gorycz.
– Kochasz dar mojego istnienia? – syczę, kiedy przesuwa
dłonie jeszcze niżej, kciukami zahaczając o krawędź jeansów, a pozostałymi
ośmioma palcami muska moją męskość. Wzdycham, gdy zaczyna ją masować, zostając
tam na dłużej.
– Czy ogień, który we mnie płonie potrafi stopić lód mrożący
twoje poranione wnętrze? – zamieram w połowie oddechu, gdy te tęczówki
przeszywają moją duszę na wskroś, nie pozostawiając nic za sobą, ani po sobie.
Relacja nigdy nie była prosta. Nie była nawet relacją, tylko
wzajemnym pojednaniem dwojga wyniszczonych od środka ludzi. Niezmienną
niewiadomą, wciąż wystawianą na znajome pobudki namiętności. Paraliżem nerwów i
wzmocnieniem odczuwanych emocji. Pustką przepełnioną znakami zapytania.
– Odnajdujesz cząstkę w moim słodkim utrapieniu? – chuchnął
we włosy na karku, przez co przeszedł mnie wyrazisty dreszcz podniecenia.
Odpiął guzik, rozsunął suwak, powoli zsunął dłońmi spodnie. Oddech, który
zaczął opuszczać moje płuca był szybki i urywany. Policzki płonęły, zatracone w
żywej gorączce. Ja trwałem rozpalony w swojej, przymykając oczy, gdy zimne usta
zassały się tuż pod moją łopatką, łapczywie badając fragment skóry.
Nie był to również związek. Drzwi dla nas obu zawsze stały
otworem, ale ilekroć na nie spoglądaliśmy, stojąc już jedną nogą za progiem,
kręciliśmy głowami z powrotem zamykając je na klucz. Widywaliśmy się głównie
wieczorami, gdy światło ulic i księżyca padające przez okno, odbijało się od
lustra. Zmysły, myśli, słowa, pytania, wciąż jednak tkwiły w nas, z nami, obok
nas, spalając w jedno ogniwo.
– Czujesz głód, jaki mnie pożera od środka? – przeciągły jęk
opuścił moje usta, gdy szczupłe i zwinne palce zacisnęły się na moim członku,
po czym w spowolniony rytmie serca zaczęły przemieszczać się w górę i w dół.
Doprowadzał mnie do ostateczności, delikatnie uśmiechając się w zagięciu szyi,
napierając swoim wzwodem przez spodnie od garnituru o moje pośladki.
– Płoniesz, gdy ja topię się w twoim zatrwożeniu? – szepczę
z trudem przez głośne westchnięcia. Nie jestem w stanie nie odrywać wzroku od
jego odbicia, lecz kiedy udaje mi się na powrót złapać spojrzenie z jego, wiem
już, że od takiego rodzaju spojrzenia mógłbym dojść w każdej chwili. Żadnego
dystansu, choć odrobiny zwątpienia. Czysta nicość, tak okrutnie piękna, tak
zwodniczo dla mnie przystępna.
Artysta. Na swój sposób tę postawę reprezentuje, lecz
umysłem zakotwiczony jest już od lat w świecie gospodarki i biznesu. Jak
maszyna, chłodny, stanowczy, nie akceptuje odmowy. Jego wnętrze umarło dawno
temu, we mnie odzyskuje swój kształt. Odżywa, karmiąc się pustą i własnym
zepsuciem. Wchłania ją, by zyskać miejsce na przyjęcie mnie. Mojej namiętności,
mojej miłości.
– Czy... pragniesz... pojednania? – ostatnie słowo z trudem
odróżniam od własnego krzyku, gdy dochodzę w jego dłoni. Zaczyna sunąć ponownie
nosem po mojej szyi, zerkając na moje odbicie, w moje oczy, z dozą
zaintrygowania. Unosi rękę i nieśpiesznie oblizuje po kolei każdy palec, a w
końcu też wnętrze oraz wierzch dłoni. Czeka, pyta, odpowiada, milczy.
Pierwszy raz spotkał mnie w godzinach wieczornych, gdy
wracałem ze sklepu do akademika. Przechodziłem obok budynku zarządu, nieświadom
ludzi dokoła mnie. Usłyszałem, jak zrównał ze mną krok, szedł obok niczym
znajomy. Zerkałem na niego z niechęcią kątem oka. Na pustkę ubraną w grafitowy
garnitur, kroczącą obok mnie. Nie ustępował, trwał do końca, aż znaleźliśmy się
pod drzwiami. Rzuciłem wściekły siatką na wycieraczkę. Wreszcie podniosłem
głowę, uraczyłem go spojrzeniem. Umarłem. Poczułem, że umieram, a życie zaczyna
ze mnie tak po prostu ulatywać. Zginąłem pod następstwem żaru wewnątrz siebie,
podbrzuszu, jego oczu, chłodnych warg i moich pleców zderzających się z
drzwiami. Zginąłem w środku jego pustki. Narodziłem nadzieję.
– Czy pragniesz złączenia mroku i światła w jedno? –
sapnąłem zaskoczony, gdy ponownie chwytając mnie w biodrach, przycisnął
zaborczo do lustra. Oparłem się o nie cały, dłońmi złapałem się krawędzi ramy.
Wtulił twarz w moje blond włosy, zaciągając się ich zapachem. Słyszałem zgrzyt
rozsuwanego rozporka, ściąganego materiału, odkopywania na bok niepotrzebnej
części ubrania. Palcami zakreślił kółeczka na moich pośladkach, zaraz ściskając
je mocno, ugniatając wedle własnego życzenia.
Po tamtym niespodziewanym obrocie zdarzeń, resztę tygodnia
spędził razem ze mną, głównie leżąc nago w łóżku pod nieuwagę hałasu i gwaru
codzienności. W kojącej ciszy i spokoju. Naprzeciw siebie, nie spuszczając
wzroku ze swoich twarzy. Niemo pytając, niemo odpowiadając, niemo rozmawiając.
Wdychając nawzajem rozpacz i ukojenie trosk. Wiedziałem o jego nicości,
rozpadzie jego moralności. Umarłem w jego zatraceniu, aby trwać przy nim.
Jawnie okazywać namiętność.
– Złączysz rozdzierającą pustkę z zasklepiającym ją
poświęceniem? – zamarłem, gdy przez łzy ekstazy zobaczyłem, jak jego odbicie
znika gdzieś na dole, za mną, za chwilę przypominając o sobie pojedynczym
ugryzieniem na pośladku. Rozwarł je, witając skromnym całusem moje wejście.
Spiąłem się, a oddech owiał gorącą parą taflę zwierciadła, do którego
przytuliłem się jeszcze mocniej w poszukiwaniu złudnej ochłody.
Podobno z namiętności rodzi się miłość, ale ja nigdy dotąd
nie miałem możliwości potwierdzenia tejże hipotezy, uchwycił moją dłoń, kładąc
ją sobie na wysokości bijącego ochoczo serca. To czyni mnie żywym,
odróżnia fizycznie od umarłego. Sprawia, że mrok wciąż krąży w moich żyłach,
pozwala pobierać karmiący go masochizmem tlen. Nic nie sprawi, że to miejsce
kiedyś poczuje. Jednakże ty mimo wewnętrznego wyniszczenia, wciąż posiadasz
światło. Ono potrafi złagodzić brak tkwiącego we mnie wnętrza. Stajesz się moją
nadzieją. Ratunkiem w chwili zwątpienia.
Zacisnąłem powieki i instynktownie starałem się złączyć
nogi, gdy przyłożył język do odbytu, przylegając do niego ściśle, lecz na tę
czynność tylko przytrzymał mocniej moje uda długimi, kościstymi palcami. Nie
ruszał się, czekał. Powoli otworzyłem oczy, jednocześnie czując, jak jego język
zaczyna się we mnie zagłębiać, cierpliwie rozciągając. Jak za każdym razem,
uczucie napierania i nienaturalnego wypełnienia zniewolił moje zmysły,
zdzierając gardło pod nadane mu wytyczne. Kręcił nim leniwie młynki, mocniej
zaciskał palce na pośladkach. Wchodził, jak najdalej mógł. W pewnej chwili jego
odbicie znów wróciło w zasięg mojego wzroku. Czarne oczy od razu wpadły w
kontakt z moimi.
Pytaj.
– Czy pragniesz naszej jedności... pod każdym względem? –
utonąłem w tych tęczówkach, zaprzedałem im duszę. To one łączyły swój mrok z
moim południowym niebem. Spajały pragnienie z namiętnością. Mięśnie zacisnęły
się na wilgotnym palcu, który włożył do środka, niemal natychmiast dodając
kolejny. Jęczałem za każdym razem, gdy nimi poruszał, zwiększając częstotliwość
i natężenie przy następnym. Wszystkimi trzema rozciągał mnie, a ja ledwo
cokolwiek dostrzegając, wpatrywałem się w zaparowane lustro. Kiedy pierwsze
syknięcia zamieniły się w pomrukiwania, trzy palce wysunęły się z wejścia,
materializując się przy mojej twarzy, rozmazując skroploną wodę na tafli.
Chłodny oddech owiał na powrót mój kark, druga dłoń objęła mnie w pasie.
Pytaj.
– Czy złączysz życie ze śmiercią? – wyszeptałem prosto w
zamglone przez namiętność odbicie czarnych oczu. Poczułem, jak jego dłoń ześlizguje
się z mojego biodra, a za chwilę główka członka zaczyna muskać złączenie
pośladków. Ponownie rozszerzył je palcami, aby wreszcie naprzeć na wejście.
Nasza złożoność to część życia, część namiętności, mruknąłem
bawiąc się jego dłonią. Bez światła nie byłoby mroku, a bez mroku nie
byłoby światła. Bez pustki nie byłoby przepełnienia, a bez przepełnienia nie
byłoby także pustki. Bez życia nie byłoby śmierci, Sasuke. To co nas dzieli
jest powodem, który nas łączy.
Zacisnąłem dłonie w pięści, wydając z siebie niemy krzyk,
zakończony płaczliwym jękiem. Odepchnął nas od lustra, oddając się od niego na
kilka kroków, choć nadal opierałem się o niego rękami. Jego twarz znalazła się
obok mojej, sycząc uspokajająco krótkie „ćśśś”. Przejechał nosem
po policzku, oczami mierząc się z moim pełnym łez spojrzeniem. Kazał mi się
przyglądać. Patrzeć na nasze dzieło. Na połączenie dwóch skrajności. Dłonią
złapał trzon mojej męskości, a kiedy wystarczająco się rozluźniłem, wycofał się
i pchnął. Robił to coraz szybciej, wciąż jeżdżąc nosem po moim policzku,
utrzymując ciągle kontakt wzrokowy, wysłuchując mojego zachłystywania się
powietrzem, jęków, przez które obficie się zaczerwieniałem oraz nie przestając
poruszać ręką po moim członku.
Tam, gdzie kończy się życie, zaczyna się śmierć,
Naruto, odparł, co odwróciło moją uwagę od jego linii na wewnętrznej
stronie dłoni. Tam, gdzie kończy się południowe niebo, zaczyna mrok. Razem
trwają wieczność, wzajemnie na sobie żerując. Stają się bezkresem
nieśmiertelności.
Jego pchnięcia były szybkie i głębokie, a za każdym kolejnym
zdawało mi się, że jest w stanie wejść jeszcze dalej niż znajduje się
dotychczas. Moje oddechy były krótkie, niemal w ogóle nie pobierałem już tlenu,
a jego z lekka cieplejszy oddech wcale mi tego nie ułatwiał. Sprawiał tylko, że
jeszcze lepiej płonąłem w ogniu własnej gorączki. Czułem, że jestem blisko, na
krawędzi rzeczywistości. Wystarczyły jego oczy, oddech i język przejeżdżający
przez całą długość szczęki. Krzyknąłem krótko, ponownie dochodząc w jego dłoni,
która i tak długo się w tym miejscu nie ostała, zaraz pojawiając się na moim
biodrze. Jego ruchy stały się jeszcze mocniejsze, podczas gdy ja starałem się
ustać na roztrzęsionych nogach. Desperacko wpatrywałem się w odbicie jego
twarzy, w na wpół przymknięte powieki i rozwarte usta, gdy doszedł wewnątrz
mnie.
Nasze oddechy łączyły się w jeden, gdy staliśmy naprzeciw
siebie, zapatrzeni bez pamięci. Poświęceni i w pełni oddani sobie nawzajem,
dwie połówki złączone namiętnością. Bicie serc, tak pustych, wyniszczonych za
wczasy. Życie złączone ze śmiercią, południowe niebo z mrokiem, pustka z
przepełnieniem.
Razem odbite w lustrze, w przeciwnościach świata.
dobre porno nie jest złe.
OdpowiedzUsuńa poza tym, że porno, to naprawdę świetnie ci to wyszło. wena bywa kapryśna i czasami pojawia się w najdziwniejszych momentach, jak na przykład środek nocy. to u mniej normalne ;P
generalnie jestem z ciebie bardzo dumna.
i wybacz, że nie wiem, co więcej tu napisać. trudno się pisze, kiedy ktoś zagląda ci przez ramię ;)
xo!
Jeszcze nigdy nie czytałam tego paringu, mimo ze często nad nim myślałam |D nad czym ja nie myślałam xD to było bardzo ładne i mi się szalenie podobało :D
OdpowiedzUsuńOkey nie wiem, jak mam to 'ocenić' że tak powiem, ale to było całkiem dobre yaoi :D
OdpowiedzUsuńNie ważne, że jakoś sobie nie wyobrażam Sasuke i Naruto, ale okey, tak jak już ci mówiłam : ludzie mają yaoi wszystkich xD
Ogółem bardzo ładnie piszesz :3
dobra idę nadrabiać Promise xD
Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam do siebie :*
Wow, kurcze, podobało mi się! Niby kompletnie nie mój pairing ani nic, ale i tak. Ta atmosfera, którą stworzyłaś i twoje, jak zwykle, idealnie dobrane słownictwo sprawiły, że przez chwilę "oderwałam się" od tego świata, serio. Coś pięknego! :)
OdpowiedzUsuńDobre SasuNaru nie jest złe :D Absolutnie genialnie to opisałaś, śliniłam się przez cały czas, bo sytuacja przedstawiona przez Ciebie była bardzo obrazowa. Trochę psychologii i muśnięcie ponurej rzeczywistości też nie zaszkodziło - przeciwnie, dodało opowiadaniu głębi.
OdpowiedzUsuńPoza tym... Kyaaah, to jest SasuNaru w Twoim wykonaniu! <3
Hmm spodobało mi się ;) Świtenie opisujesz każdą rzecz ^w^ Wszystko fajnie można sobie wyobrazić XD Ale masz talent do pisania - super! Daje "+"
OdpowiedzUsuńAha i tak przy okazji... Chociaż nwm czy tu to pisać, bo przy twoim dziele to trochę głupio mi XD
No, ten teges...
Bo... No... ten...
Jak chcesz to możesz wpaść do mnie ;P Dzisiaj dopiero wyszedł prolog, ale zawsze można 'coś' poczytać ;P
Nwm czy to bdzie się równać tobie, ale... ;)
http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/
+dodaję się do obserwatorów, bo to świetne *o*
UsuńPozdrawiam ;D
Dzień dobry! Witaj w ten radosny i słoneczny (u mnie) dzień! ^^ Kolejny rozdział już jasno świeci... BO BYŁA EKSPLOZJA!, un ;P
UsuńPS. Kiedy coś napiszesz? Czekam niecierpliwie ;3
http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/