Prawo jazdy
było czymś, o czym Frank marzył już od kilku lat, a dzięki zdaniu egzaminu miał
mieć wreszcie szanse, by w pełni usatysfakcjonowany zasiąść za kierownicą... a
przynajmniej wtedy, kiedy zakupi samochód. Marzenie jednak prysło, a tyle
godzin przygotowań oraz uczenia się na pamięć zasad ruchu drogowego poszło na
marnie, po przez popełnienie kilku błędów niepozwalających mu zdać pozytywnie.
Dzień wcześniej wstąpił po kawę do kawiarni, tym razem godzinę przed
rozpoczęciem wykładów, a całkowicie pochłonięty kolejnymi stronami kodeksu
samochodowego, nawet nie zauważył uśmiechniętego barmana, który przyklejał do
szyby listę polecanych deserów z dowolną kawą w zestawie. Dopiero, gdy zamachał
brunetowi ręką przed twarzą, ten zdołał dostrzec, iż stoi samotnie przed barem,
nie zadając sobie sprawy z tego, że obsługujący go pracownik, a zarazem znajomy
stoi obok niego – z bijącym z zielonych oczu rozbawieniem oraz uśmieszkiem
zakrawającym o niemal pobłażliwy. Oboje postanowili nie komentować tejże
sytuacji, za to Frank dostrzegając chwilę wolnego czasu na wyświetlaczu swojego
telefonu, przysiadł chętnie wraz z czarnowłosym przy stoliku, ciesząc się
jeszcze swobodną, niezaburzoną przez gwar klientów atmosferą. Rozmowa nie
należała do tych długich, ani wyjątkowo wymagających wykazania się
inteligencją, lecz była w pewien sposób przyjemna, a nawet i rozluźniająca
zestresowane, szare komórki. Kłopot tylko leży w metodzie funkcjonowania umysłu
studenta po opuszczeniu lokalu. Za żadne skarby tego okrutnego w swojej
prawdziwości świata nie mógł się skupić. Znienacka zaczęły manipulować nim
silne emocje oraz obezwładniający logiczne myślenie stres, przez co nawet
wsadzenie książki do obszernej torby, wydawało mu się czymś przekraczającym
wszelkie granice pojmowania ludzkiego. Serce kołatało z taką mocą i charyzmą,
jakby starało się przetłoczyć przez komory dwa lub trzy razy tyle litrów krwi,
ile naprawdę posiadał w swoim ciele. Wolał nawet nie wspominać prędkości obiegu
czerwonych krwinek w żyłach, gdy spoconymi dłońmi starał utrzymać w szachu
irytująco niepodatne na ruchy nadgarstków urządzenie, sterujące kolejnymi
poczynaniami samochodu. Specyficzne wzorki na kierownicy ślizgały się pod
zroszoną potem skórą dłoni, a gałka od zmiany biegów wymykała się niemal za
każdym razem, gdy był zmuszony dostosować auto do sytuacji na drodze.
Gerard.
Z jego winy
każda próba zmuszenia swojego mózgu przez Franka do koncentracji na
prowadzeniu, spełzała na niczym, pękając jak delikatna w swojej strukturze
bańka, frunąca na spotkanie z wiatrem, któremu tak naprawdę nigdy nie dałaby
rady. W głowie miał tylko widok barmana, siedzącego na wąskiej, kawiarnianej
kanapie, z ręką podpierającą podbródek, gdy zamyślony mieszał łyżeczką zimną
już kawę bruneta. Oczy nie wyrażały nic, ziały pustką, wzbogaconą szarawymi
refleksami na szmaragdowej głębi, tak jaskrawej, iż gdyby nie półmrok nadawany
jej przez źrenice, na myśl przywoływałaby tylko truciznę, która swoją
toksycznością przynosiłaby śmierć samym nabraniem skażonego powietrza. Usta
układały się w równą linię, utrzymywaną przez zaciśnięte, w odcieniu
pastelowego różu, wargi. Trwał przy studencie, pochylony nad stołem, jeszcze
chwilę temu o milszej ekspresji, gdy opowiadał o technikach rysowania komiksów.
Bruneta, owszem, interesował ten temat, lecz zdrowy rozsadek koniec końców
zwyciężył, na rzecz powtórzenia istotnych szczegółów i jednocześnie jednych z
trudniejszych do nauczenia zasad kodeksu. Specjalnie zakreślił je pomarańczowym
flamastrem, by łatwiej je później odnaleźć, a więc nic dziwnego, iż pchnięty do
działania swoim tymczasowym obowiązkiem, bądź priorytetem, oderwał się od
śledzenia wypowiadających słowa ust czarnowłosego, ponownie spuszczając wzrok
na objęte kolorowymi kółkami zdania. Jeśli jednak miał być szczery, to nie miał
już w ogóle siły, ni chęci na kolejną powtórkę. Nie, kiedy spędzał czas w
swojej ulubionej kawiarni, na dodatek z człowiekiem, którego obdarzył znaczną
sympatią i ten sam nie brał mu tego za złe, wręcz możliwe, iż go polubił. Z
lekkim westchnieniem, mającym być w rzeczywistości odwzorowaniem zmęczenia,
Frank odłożył książkę na bok, nieopodal filiżanki z kawą, po czym przekręcił
się odrobinę w miejscu, by móc mieć lepszy widok na siedzącego przy nim
barmana.
– Ja
naprawdę przepraszam za to, że marnuję twój czas, ale ten egzamin jest dla mnie
ogromnie ważny i muszę się do niego dobrze przygotować – zagaił student
ściszonym głosem, łapiąc za ucho od naczynia.
Gdy
pociągnął je w swoją stronę, łyżeczka, którą czarnowłosy mieszał zawartość,
powoli wysuwała się z niego, przyłożona do krawędzi. Gerard jak zastygły w
ołowiu, nie ruszył się nawet o milimetr, a narzędzie kuchenne – wciąż kurczowo
przetrzymywane w jego dłoni – uroniło nieśpiesznie pierwsze krople ciemnego
napoju. Barman obserwował to zjawisko niczym najpiękniejszy cud na ziemi,
oczami podążając za każdą spadającą odrobiną płynu, tak mocno kontrastującą na
jasnym blacie, odbijającym w małej odległości światło słoneczne. Wszystko wokół
dla Franka ucichło, jakby w jednym momencie stał się głuchy i jedyne co mu
pozostało, to węch i wzrok. Dłoń Gerarda drżała od zbyt długiego przebywania w
bezruchu, ukazując pracę mięśni pod cienką, alabastrową skórą oraz kości
przedramienia. Cały drżał na ciele, jakby z ciepłej kawiarni nagle przeniósł
swoje wątłe ciało do ogromnej zamrażarki, bądź wysoce pojemnej chłodziarki na
tyłach sklepu mięsnego. Żądza, jaka wkroczyła na jego twarz sprawiała wrażenie
niemal zwierzęcej satysfakcji z upolowania ofiary, na którą czekał już od
dłuższego czasu. Plecy spięły się pod bluzką, jeszcze mocniej uwydatniając dwie
łopatki, które przypominały Frankowi parę skrzydeł, mające niechybnie przebić
się na zewnątrz, by ukazać piękno idealnie wykrojonych przez naturę
kruczoczarnych piór. Kąciki ust pomknęły w górę, odsłaniając w złowieszczym
geście zęby, ale w tak osobliwy sposób, iż brunetowi przez chwilę się wydawało,
jakby Gerard już teraz czuł spływającą posokę wzdłuż zębów, przez rozwarte
wargi. Dusza uleciała z niego niczym powietrze z przebitego balonu,
pozostawiając przerażającą pustkę, a oczy... pożerały Frankowi serce. Każda
komórka mięśniowa porzucała swoją pracę, oddając się w ręce słodkiego lenistwa,
które nigdy nie powinno nastąpić, a same komory wraz z przedsionkami czerniały
razem z puchową otoczką z pleśni takiej, jakiej doświadcza jabłko podczas
procesu rozkładania. Hebanowe żyły pękały przez słabe wiązania między warstwą
błony, uwalniając krwinki do organizmu, które przy zetknięciu z innymi
narządami rozpadały się w drobny pył, niczym opadający na podłogę kominkowy
popiół. Pod ciężarem tego spojrzenia brunet czuł, iż mógłby zgnić od wewnątrz,
runąć niczym domek z kart podczas delikatnego podmuchu wiatru. Jaskrawa zieleń
w tęczówkach czarnowłosego ściemniała nieznaczenie wokół źrenicy, jak gdyby ta
decydowała o natężeniu odcienia, a wraz z drobnymi, szarawymi plamkami o sile,
z jaką w tym momencie może porazić spojrzeniem. Uśmiechał się w niezależnym od
nikogo zatraceniu, wargi wykrzywiając w grymasie nieopisywalnej satysfakcji,
jak i również z nutą sadyzmu. Frank nie był pewny czy barman nadal widzi
krople, czy w ogóle wciąż przetrzymuje w umyśle informacje o miejscu, w jakim
aktualnie oboje się znajdują. Czy on wiedział, że jeszcze żyje?
– Gerard
– wyszeptał bez żadnego przekonania w głosie. Miał wrażenie, że zwraca się do
martwej osoby lub też stojącej na krawędzi, a którą ta tak bardzo pragnie
przekroczyć. Zamrugał kilkukrotnie, chcąc dodać tym sobie odwagi, ale i
utwierdzić się w przekonaniu, iż nie śni oraz barman naprawdę wpatruje się w
łyżeczkę, teraz już niemal całkowicie suchą. – Gerard – powtórzył z
nienaturalną, jak na niego siłą.
Reakcja
możliwe nie nastąpiłaby żadna, gdyby brunet nie wyciągnął dłoni w stronę
mężczyzny z zamiarem potrząśnięcia jego ramieniem. Kiedy palce miały chwycić za
materiał koszulki, Gerard uniósł w zastraszająco szybkim tempie głowę, by nadal
z tą samą ekspresją na twarzy, przeszyć szaleńczym spojrzeniem Franka. Cały się
spiął, toteż student mógłby nawet zaryzykować pojęcie, iż najeżył się niczym
kot, ukazując w pełni ogarniające go szaleństwo, pochłaniające go od środka.
Bruneta zmroziło dosłownie w miejscu, pewnie jeśliby nawet barman się na niego
rzucił, jak przyczajone, w każdym momencie gotowe do ataku zwierze, nie byłby w
stanie uniknąć zamykających się na jego ciele szponiastych rąk. Miał wrażenie,
że oczy zaraz wypadną mu z kości policzkowych, bowiem kształtem przypominały
już piłeczki do ping-ponga. Przerażenie przejęło kontrolę nad zmysłami, odbierając
zdolność myślenia, jak i możliwość nabierania powietrza do płuc. Czuł się
niczym zamknięty ptaszek w klatce, do której zdołał dostać się wygłodniały
kocur, zamykając za sobą wejście, małe drzwiczki. Zielona trucizna przenikała
przez brązowe tęczówki do wnętrza duszy, niszcząc wszystko co napotkała na
drodze, pozostawiając pustą powłokę, sam pojemnik.
Ustąpił.
Dostrzegł
ten ogłupiający Franka strach, przez który zaczynał się powoli trząść,
zwracając na siebie uwagę kilku klientów, którzy niespiesznie zaczęli zapełniać
kawiarnię swoją obecnością, ale widocznie nie zaobserwowali w barmanie tego
głodu. Filiżanka z kawą zachybotała niebezpiecznie, gdy brunet wyplątał palce z
jej ucha, przez co na blat wylały się kolejne porcje napoju. Pozostali tylko oni
– dwie jednostki ludzkie, zatracone we własnych emocjach, stojących po dwóch
stronach barykady, w każdej chwili gotowych przejąć kontrolę nad tą drugą.
Gerard rozszerzył oczy, a wraz z płytkimi wdechami, jakby testował płuca jaką
najmniejszą porcję tlenu mogą przyjąć, by jednak nadal był w stanie oddychać,
zamrugał parę razy, na powrót zapraszając umysł do funkcjonowania wśród
społeczeństwa. Przyjrzał się dokładniej Frankowi od czubka włosów po brzeg
szarej bluzy, a po dokładnej analizie zaszłej sytuacji, spuścił wzrok na
łyżeczkę, teraz ukrytą pod stołem, gdzie kościstymi palcami badał jej
powierzchnię. Nie pozostał długo w tej pozycji, bowiem wstał pośpiesznie, jakby
kanapa, na której spędził tyle czasu, zmieniła się nagle w wielki rozżarzony
węgiel, a gdy tylko stanął obok stolika, mruknął coś pod nosem, co w
rzeczywistości miało być skierowane do studenta.
– Pójdę
po ścierkę – powtórzył, kierując się w stronę baru, skąd tak naprawdę już nie
powrócił.
× × ×
Z tego
powodu Frank nie przeszedł pomyślnie testu, a marzenie o własnym samochodzie
odjechało z piskiem opon. Nie miał, jednak za złe Gerardowi tego, iż wina
leżała w tym przypadku niemal cała po jego stronie. Reszta przypadała wybujałej
wyobraźni oraz wciąż pojawiających się wizji obłąkanego spojrzenia, tak
mrocznego, że Frank z ręką na sercu mógłby zaklasyfikować je do jednych z
najgorszych realnych koszmarów, jakie kiedykolwiek go nawiedziły, a które wciąż
pamiętał. Uwaga, tak w tym momencie potrzebna do dobrej obserwacji aktualnych
poczynań własnej osoby na drodze oraz innych kierowców, w każdej chwili
mogących okazać się mniej rozważnymi od niego, zniknęła. Między przedzierającym
się nawet do najmniejszej komórki stresem a tworzącą niebotyczne scenariusze
inwencją, pozostawiając bruneta na pastwę instruktora, który nie zamierzał
puścić mimochodem nawet najmniej istotnego przewinienia. Nie potrafił, jednak
zrzucić całej winy na czarnowłosego. Nie próbował wspominać o tym, co tak
naprawdę było przyczyną oblania tak istotnej rzeczy w jego życiu, bo Gerard nie
wydawał się być zbytnio zainteresowany, całkowicie ignorując tak bolesne
wspomnienie dla Franka. Widocznie świadomość, iż ukazał się brunetowi z tej
strony, była na tyle szokującym doznaniem, niespodziewanym straceniem kontroli,
że postanowił zapomnieć i to jak najszybciej. Wyprzeć się przeszłości, która
nie jest przez niego w żadnym stopniu pożądana. Student postanowił nie zgłębiać
nabytych przez niego informacji, czy też chwilowych zmian w zachowaniu barmana.
Wolał nie wiedzieć niż poznać resztę prawdy, bowiem czuł, iż to był dopiero
wierzchołek góry lodowej, pytanie tylko, jak wielki kawał zbitej w wielki
kamień kry, skrywa się pod powierzchnią wody. Tego Frank już nie
wiedział.
× × ×
Stojąc teraz
przed drzwiami swojego mieszkania, nie miał w ogóle pewności, czy Gerard,
którego znał jest wciąż tym samym, jakim był na początku ich znajomości. Umysł
zdawał mu się płatać figle, lecz instynkt nie reagował, gdzie ten zawsze
ostrzegał Franka nawet przed najmniejszym złem, na tyle już dającym się we
znaki, by z czasem stać się ogromnym niebezpieczeństwem. Nie przycisnął jeszcze
palcem guzika, uruchamiającego czerwoną lampkę w jego głowie, lecz zamiast tego
milczał niczym dziecko, które dokonało nieznacznego przewinienia, ale nie jest
w stanie napomknąć na ten temat rodzicom, zatrzymując tajemnicę dla siebie.
Tyle, że tą tajemnicą, sekretem zajmującym każdą wolną chwilę przeznaczoną na
uporządkowanie skołatanych myśli, okazał się twór namacalnej rzeczywistości.
Nieklasyfikowany do żadnej społecznej hierarchii czarnowłosy mężczyzna, bez
większych emocji lokujący swoją na pozór skromną osobę pod ścianą – z którą
tynk notabene pożegnał się już dawno temu – przybliżał machinalnie butelkę do
spragnionych trunku warg, niezbyt przejmując się faktem, iż zawarty w niej płyn
już kilka ulic wcześniej zdążył zadomowić się w ciepłych ścianach pojemnego
żołądka. Gerard mruczał melodyjnie pod nosem najróżniejsze frazesy, z
powtarzającą się od czasu do czasu sekwencją, co na myśl przywodziło Frankowi
dosyć skomplikowaną piosenkę. Osobiście uważał, iż tego dnia znacznie nadużył
alkoholu, bowiem chęć rozmyślania na podobne tematy, stała się dla niego wręcz
zbyteczna, jak i całkowicie przekraczająca tymczasowy zakres funkcji oraz
złożoność wszystkich procesów zrelaksowanego umysłu. Filozofia natomiast wydała
się czymś doprawdy przyjemnym i wręcz niezwykle potrzebnym brunetowi, niemal
jak dozowanie powietrza do płuc, bądź nieustanne nawilżanie gałek ocznych za
każdym przymknięciem powiek.
Nie pojmował
Gerarda – a uściślając – nie potrafił zrozumieć jego sposobu bycia. Z początku
znajomości przywodził na myśl sympatycznego barmana, zdolnego wszakże do
naruszenia cudzej prywatności dla bliższego zapoznania, wydający się z lekka
wyobcowany, lecz wciąż będący pełen życia. Ponieważ teraz w głowie studenta na
wspomnienie o nim, kształtował się jedynie martwy odłamek ludzkości, który
przywdział zaróżowioną skórę od tłoczonej pod nią krwi, zawartym w oczach
szmaragdowym błyskiem oraz głębi skąpanej w mroku, dorównującej sosnowemu
lasowi o zachodzie słońca, gdzie pojedyncze refleksy zatrzymują swoje gasnące
spojrzenie na iglastych gałązkach. Korzenie ludzkiej sympatii czarnowłosego
zostały bezpowrotnie wyrwane na oczach Franka, o czym zdał sobie sprawę
dopiero, gdy spychany w głąb koryta przez nurt obezwładniającego stresu, starał
się utrzymać spocone dłonie na kierownicy, pod nad wyraz czujnym wzrokiem
instruktora.
Barman
szepnął bliżej niezidentyfikowane słowa pod nosem, umaczając przy tym w ślinie
zabłąkane na ustach czarne kosmyki włosów, by następnie utkwić zobojętniałe
spojrzenie na nierównej powierzchni zniszczonego sufitu przez grzyb, dym
papierosowy oraz zacieki. Nogę opierał niedbale o ścianę, której jedynym już
przerywnikiem były ostatnie drzwi od mieszkania bruneta. Stał z lekka
przygarbiony, a zaduma biła od niego równie mocno, co woda kolońska zmieszana z
zawartością dwóch butelek piwa. Cisza przekształciła się w niewielką łódkę,
dryfującą frywolnie przez morze egoizmu oraz niepewności – braku stałego gruntu
pod decyzją kolejnego ruchu. Frank nie czuł się najlepiej, a perspektywa
nieustannego chwiania się i przeszukiwania kieszeni – choć sam dobrze wiedział,
iż szukanego przedmiotu w nich nie znajdzie – była równie pożądana, co dwie nie
do pary skarpetki. Poklepał ostatni raz dłońmi po zimowej kurtce, po czym
wypuszczając ciężko powietrze przez nos, odwrócił się w stronę Gerarda,
przywdziewając na twarz zakłopotaną minę, mającą ukryć wszelki strach przed
myślą, iż mogły mu wypaść, podczas niekonwencjonalnych czułości z przydrożnymi
latarniami.
– Ej,
chyba zgubiłem-
Nim zdołał
unieść wzrok znad połów wodoodpornego okrycia, którego chropowata powierzchnia
była doskonale wyczuwalna pod palcami przy każdym zetknięciu ze skórą, szklana
butelka zderzyła się z impetem z jego głową, rozsypując na drobne kawałki wśród
tumanów kurzu, unoszącego się w wąskim korytarzu. Frank przez siłę uderzenia,
natrafił bokiem na drzwi, niemal wginając zawiasy do wnętrza mieszkania, przy
akompaniamencie donośnego huku. Zjechałby po nich ciałem, gdyby nie ręka
czarnowłosego, mocno chwytająca go za ramię, a chwilę później odrzucająca w tył
na podłogę, niczym najzwyklejszy worek kartofli. Nieprzytomnemu brunetowi
przechyliła się głowa na prawą stronę, jakby sama wiedziała, iż jej właściciel
nie ma najmniejszego zamiaru spoglądać teraz na sprawcę. Gerard stał nad ciałem
całkowicie niewzruszony zaszłym incydentem, oczami przepełnionymi pustką
identyczną do tej, jaką emanuje opuszczony grób. Pochylając się powoli, z
mięśniami napiętymi jak struna, odrzucił za siebie szyjkę od butelki, po czym
przekrzywił niewyrażającą żadnych emocji twarz o kilka milimetrów, zawieszając
wzrok na Franku w sposób, w jakim łowcy obdarzają spojrzeniem swoją ofiarę.
Odczekał chwilę, a gdy po tym czasie brunet nadal nie wykonał żadnego ruchu, z
lekkim westchnieniem – z rodzaju następujących po długim oczekiwaniu – odgarnął
mu włosy z lewej skroni, które zdążyła już zlepić stróżka dostojnego szkarłatu,
powoli obierająca swój kurs wzdłuż policzka.
– I'm hoping I'm wrong but I know I'm right.
I'll hunt again one night – zanucił cicho czarnowłosy, jakby właśnie
zdradzał studentowi treść największego sekretu, by następnie uśmiechnąć się
czule do zastygłej w szoku twarzy Franka, delikatnie przejeżdżając opuszkami po
jego splamionym policzku.
____________________________________________________
Siemano! Jak
widzicie udało mi się upolować internet i opublikować to, co zdołałam dotąd
napisać. Nie mam pojęcia, kiedy zza horyzontu wyłoni się kolejna część Promise,
bądź innych opowiadań jakie piszę, bowiem moja wena ma je chyba gdzieś ;-; Mimo
tego postaram się pisać dalej i może jednak wyjdzie mi z tego coś na tyle
dobrego, żeby nie było w stanie mnie skompromitować. I ogólnie... mam nadzieję,
że się podobało :‘D
Jak zwykle po zapoznaniu się z treścią kolejnej części Promise, mam w głowie papkę, a mój mózg zwyczajnie szaleje, nie pozwalając mi na skupienie się na jednej konkretnej myśli. Co ty ze mną robisz, żono? No co ty robisz?
OdpowiedzUsuńTwoje opisy to po prostu magia. Magia, na której znasz się tylko Ty jedyna, i którą potrafi stworzyć jedna osoba – Bigos. Tak naprawdę trudno jest mi określić słowami, jak bardzo porywające, dogłębne i wciągające są opisy wychodzące spod Twojej ręki. Dałabym się poćwiartować, by zdobyć choć w połowie tak dobry talent pisarski, jaki posiadasz Ty – i nie zaprzeczaj, bo… No już nie powiem co. Tak więc, pisz, pisz, pisz, pisz, i PISZ, bo mi wciąż jest mało, zdecydowanie zbyt mało.
Gerard, Gerard, Gerard… Chyba jedynie ktoś bardziej nieogarnięty niż ja mógł choć przez chwilę łudzić się, że nasz barman nie miał najmniejszego zamiaru zrobić Franiowi ała. No i zrobił, do tego kroi się tutaj coś większego. Ale będzie miał kuku, uch, biedny Iero. Trzeba było wiać, kiedy miało się okazję. No ale co ja gadam – gdyby uciekł, nie mielibyśmy szansy na zapoznanie się z dalszymi częściami Promise, a to byłaby jedna z największych tragedii, jakie mnie kiedykolwiek spotkały. Uwierz mi. Kurde, widzę, że zaczynam już paplać bez sensu, wybacz, ale to twoje teksty robią mi z mózgu poplątaną, poskręcaną i nieogarniętą masę. Kocham je. Kocham Promise. Kocham Bigos i w ogóle. Moja żona to wampir, moja żona to wampir!
Ale ci robię wstyd, co? Przepraszam. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że ogólnie jestem strasznie rąbnięta. ;-;
Ja chcę więcej, więcej Promise.
Przecież dobrze wiesz, że ta historia tak mnie urzekła, iż nie daje mi o sobie zapomnieć, więc nie spodziewaj się dostać ode mnie jakiegoś bardziej ogarniętego komentarza pod którąś z części tego opowiadania. Cóż, chociaż w sumie następnym razem postaram się bardziej ogarnąć moje myśli.
Tak więc, zajebiste opowiadanie, zajebiste opisy i zajebista autorka – czego chcieć więcej?
Ściskam mocno i czekam na więcej. (:
P.S. Nie zgadniesz na co ostatnio wpadłam… Tak sobie myślałam, że skoro jesteś autorką Promise, czyli tak jakby można Cię nazwać jego matką, a Promise twoim dzieckiem, więc… C: Jestem tak jakby przyszywanym ojcem (jeśli ktoś taki istnieje) Promise.
P.S.2. To chyba najgorszy komentarz, jaki w życiu napisałam. Wybacz.
Cóż, nie mam bladego pojęcia co napisać w tym komentarzu. Mogę tylko zapewnić, iż nadal zachwycam się tą historią. No i Gerardem też :)
OdpowiedzUsuńNo kurde no, ja też bym chciała mieć prawko. Zjadłabym Gerda, gdyby to przez niego mi nie wyszło. No ale Franio to Franio, on go nie zje i w końcu dostanie mu się za to, ekhem, po dupie. Gerd psychol <3 kurcze, jak ja go kocham. ale nie ogarniam.
OdpowiedzUsuńale mała, ty z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej i należą ci się ogromne gratulacje!
czekam na następne części, zktórych treścią nie miałam okazji się jeszcze zapoznać i na TO wszystko, co szykujesz.
i pamiętaj, krew z krwotoku tętniczego jest ciemniejsza niż z żylnego <3
xoxo
Promise jest genialne, uwielbiam. Naprawdę pięknie piszesz, ale te niektóre opisy jak dla mnie są za długie, przez co trochę się w nich gubię :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział
xoxo
O, wybacz, że dopiero teraz komentuję... Zagapiłam się nieco i przeoczyłam notkę. W każdym bądź razie ogromnie się cieszę, że dodałaś rozdział!
OdpowiedzUsuńJak wiesz, opisy to dla mnie coś cudownego *_* Kocham je czytać po kilka razy, a zwłaszcza te twoje. Mimo, że są długie (co mnie cieszy), zawsze z zaciekawieniem pochłaniam każdą linijkę! Masz wielki talent <3 I może powtarzam już to któryś raz z kolei... Ale to prawda!
Czekam na dalszą część psychicznego Gerarda i Franka bez prawka (lol xD).
Powodzenia ci życzę i nieograniczonej weny! <3
XoXo
Nie skompromitowałaś się! Ani trochę! Ten rozdział był świetny, rzucił trochę światła na postać Gerarda i, prawdę mówiąc, sprawił, że przestałam go lubić. Przepadałam za nim na swój pokręcony sposób, jednak akcja z butelką była po prostu nie na miejscu :/. Ale to w końcu chłopak o psychopatycznych zdolnościach, czego ja się po nim spodziewałam? :D Bardzo wciągnęło mnie to short story, nawet jeśli nie potrafię tego wyrazić należycie w komentarzu ;_;. Mogę jedynie wnieść prośbę o kontynuację.
OdpowiedzUsuńTak więc pisz pisz, bo niezmiernie mnie ciekawi zakończenie.
xoxo Kot