OGŁOSZENIA

Blog, jak już pewnie większość z Was zdążyła się domyślić, zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zbliża się moja matura, mam mało czasu, ale również brak mi chęci i natchnienia. Na pewno zacznę pisać, jak tylko te wszystkie trzy blokady przestaną mną rządzić. Wszystkie... nom, wszystkie.

18 sierpnia 2013

Promise [3/?]

Prawo jazdy było czymś, o czym Frank marzył już od kilku lat, a dzięki zdaniu egzaminu miał mieć wreszcie szanse, by w pełni usatysfakcjonowany zasiąść za kierownicą... a przynajmniej wtedy, kiedy zakupi samochód. Marzenie jednak prysło, a tyle godzin przygotowań oraz uczenia się na pamięć zasad ruchu drogowego poszło na marnie, po przez popełnienie kilku błędów niepozwalających mu zdać pozytywnie. Dzień wcześniej wstąpił po kawę do kawiarni, tym razem godzinę przed rozpoczęciem wykładów, a całkowicie pochłonięty kolejnymi stronami kodeksu samochodowego, nawet nie zauważył uśmiechniętego barmana, który przyklejał do szyby listę polecanych deserów z dowolną kawą w zestawie. Dopiero, gdy zamachał brunetowi ręką przed twarzą, ten zdołał dostrzec, iż stoi samotnie przed barem, nie zadając sobie sprawy z tego, że obsługujący go pracownik, a zarazem znajomy stoi obok niego – z bijącym z zielonych oczu rozbawieniem oraz uśmieszkiem zakrawającym o niemal pobłażliwy. Oboje postanowili nie komentować tejże sytuacji, za to Frank dostrzegając chwilę wolnego czasu na wyświetlaczu swojego telefonu, przysiadł chętnie wraz z czarnowłosym przy stoliku, ciesząc się jeszcze swobodną, niezaburzoną przez gwar klientów atmosferą. Rozmowa nie należała do tych długich, ani wyjątkowo wymagających wykazania się inteligencją, lecz była w pewien sposób przyjemna, a nawet i rozluźniająca zestresowane, szare komórki. Kłopot tylko leży w metodzie funkcjonowania umysłu studenta po opuszczeniu lokalu. Za żadne skarby tego okrutnego w swojej prawdziwości świata nie mógł się skupić. Znienacka zaczęły manipulować nim silne emocje oraz obezwładniający logiczne myślenie stres, przez co nawet wsadzenie książki do obszernej torby, wydawało mu się czymś przekraczającym wszelkie granice pojmowania ludzkiego. Serce kołatało z taką mocą i charyzmą, jakby starało się przetłoczyć przez komory dwa lub trzy razy tyle litrów krwi, ile naprawdę posiadał w swoim ciele. Wolał nawet nie wspominać prędkości obiegu czerwonych krwinek w żyłach, gdy spoconymi dłońmi starał utrzymać w szachu irytująco niepodatne na ruchy nadgarstków urządzenie, sterujące kolejnymi poczynaniami samochodu. Specyficzne wzorki na kierownicy ślizgały się pod zroszoną potem skórą dłoni, a gałka od zmiany biegów wymykała się niemal za każdym razem, gdy był zmuszony dostosować auto do sytuacji na drodze.

Gerard. 

Z jego winy każda próba zmuszenia swojego mózgu przez Franka do koncentracji na prowadzeniu, spełzała na niczym, pękając jak delikatna w swojej strukturze bańka, frunąca na spotkanie z wiatrem, któremu tak naprawdę nigdy nie dałaby rady. W głowie miał tylko widok barmana, siedzącego na wąskiej, kawiarnianej kanapie, z ręką podpierającą podbródek, gdy zamyślony mieszał łyżeczką zimną już kawę bruneta. Oczy nie wyrażały nic, ziały pustką, wzbogaconą szarawymi refleksami na szmaragdowej głębi, tak jaskrawej, iż gdyby nie półmrok nadawany jej przez źrenice, na myśl przywoływałaby tylko truciznę, która swoją toksycznością przynosiłaby śmierć samym nabraniem skażonego powietrza. Usta układały się w równą linię, utrzymywaną przez zaciśnięte, w odcieniu pastelowego różu, wargi. Trwał przy studencie, pochylony nad stołem, jeszcze chwilę temu o milszej ekspresji, gdy opowiadał o technikach rysowania komiksów. Bruneta, owszem, interesował ten temat, lecz zdrowy rozsadek koniec końców zwyciężył, na rzecz powtórzenia istotnych szczegółów i jednocześnie jednych z trudniejszych do nauczenia zasad kodeksu. Specjalnie zakreślił je pomarańczowym flamastrem, by łatwiej je później odnaleźć, a więc nic dziwnego, iż pchnięty do działania swoim tymczasowym obowiązkiem, bądź priorytetem, oderwał się od śledzenia wypowiadających słowa ust czarnowłosego, ponownie spuszczając wzrok na objęte kolorowymi kółkami zdania. Jeśli jednak miał być szczery, to nie miał już w ogóle siły, ni chęci na kolejną powtórkę. Nie, kiedy spędzał czas w swojej ulubionej kawiarni, na dodatek z człowiekiem, którego obdarzył znaczną sympatią i ten sam nie brał mu tego za złe, wręcz możliwe, iż go polubił. Z lekkim westchnieniem, mającym być w rzeczywistości odwzorowaniem zmęczenia, Frank odłożył książkę na bok, nieopodal filiżanki z kawą, po czym przekręcił się odrobinę w miejscu, by móc mieć lepszy widok na siedzącego przy nim barmana. 

     – Ja naprawdę przepraszam za to, że marnuję twój czas, ale ten egzamin jest dla mnie ogromnie ważny i muszę się do niego dobrze przygotować – zagaił student ściszonym głosem, łapiąc za ucho od naczynia. 

Gdy pociągnął je w swoją stronę, łyżeczka, którą czarnowłosy mieszał zawartość, powoli wysuwała się z niego, przyłożona do krawędzi. Gerard jak zastygły w ołowiu, nie ruszył się nawet o milimetr, a narzędzie kuchenne – wciąż kurczowo przetrzymywane w jego dłoni – uroniło nieśpiesznie pierwsze krople ciemnego napoju. Barman obserwował to zjawisko niczym najpiękniejszy cud na ziemi, oczami podążając za każdą spadającą odrobiną płynu, tak mocno kontrastującą na jasnym blacie, odbijającym w małej odległości światło słoneczne. Wszystko wokół dla Franka ucichło, jakby w jednym momencie stał się głuchy i jedyne co mu pozostało, to węch i wzrok. Dłoń Gerarda drżała od zbyt długiego przebywania w bezruchu, ukazując pracę mięśni pod cienką, alabastrową skórą oraz kości przedramienia. Cały drżał na ciele, jakby z ciepłej kawiarni nagle przeniósł swoje wątłe ciało do ogromnej zamrażarki, bądź wysoce pojemnej chłodziarki na tyłach sklepu mięsnego. Żądza, jaka wkroczyła na jego twarz sprawiała wrażenie niemal zwierzęcej satysfakcji z upolowania ofiary, na którą czekał już od dłuższego czasu. Plecy spięły się pod bluzką, jeszcze mocniej uwydatniając dwie łopatki, które przypominały Frankowi parę skrzydeł, mające niechybnie przebić się na zewnątrz, by ukazać piękno idealnie wykrojonych przez naturę kruczoczarnych piór. Kąciki ust pomknęły w górę, odsłaniając w złowieszczym geście zęby, ale w tak osobliwy sposób, iż brunetowi przez chwilę się wydawało, jakby Gerard już teraz czuł spływającą posokę wzdłuż zębów, przez rozwarte wargi. Dusza uleciała z niego niczym powietrze z przebitego balonu, pozostawiając przerażającą pustkę, a oczy... pożerały Frankowi serce. Każda komórka mięśniowa porzucała swoją pracę, oddając się w ręce słodkiego lenistwa, które nigdy nie powinno nastąpić, a same komory wraz z przedsionkami czerniały razem z puchową otoczką z pleśni takiej, jakiej doświadcza jabłko podczas procesu rozkładania. Hebanowe żyły pękały przez słabe wiązania między warstwą błony, uwalniając krwinki do organizmu, które przy zetknięciu z innymi narządami rozpadały się w drobny pył, niczym opadający na podłogę kominkowy popiół. Pod ciężarem tego spojrzenia brunet czuł, iż mógłby zgnić od wewnątrz, runąć niczym domek z kart podczas delikatnego podmuchu wiatru. Jaskrawa zieleń w tęczówkach czarnowłosego ściemniała nieznaczenie wokół źrenicy, jak gdyby ta decydowała o natężeniu odcienia, a wraz z drobnymi, szarawymi plamkami o sile, z jaką w tym momencie może porazić spojrzeniem. Uśmiechał się w niezależnym od nikogo zatraceniu, wargi wykrzywiając w grymasie nieopisywalnej satysfakcji, jak i również z nutą sadyzmu. Frank nie był pewny czy barman nadal widzi krople, czy w ogóle wciąż przetrzymuje w umyśle informacje o miejscu, w jakim aktualnie oboje się znajdują. Czy on wiedział, że jeszcze żyje? 

     – Gerard – wyszeptał bez żadnego przekonania w głosie. Miał wrażenie, że zwraca się do martwej osoby lub też stojącej na krawędzi, a którą ta tak bardzo pragnie przekroczyć. Zamrugał kilkukrotnie, chcąc dodać tym sobie odwagi, ale i utwierdzić się w przekonaniu, iż nie śni oraz barman naprawdę wpatruje się w łyżeczkę, teraz już niemal całkowicie suchą. – Gerard – powtórzył z nienaturalną, jak na niego siłą. 

Reakcja możliwe nie nastąpiłaby żadna, gdyby brunet nie wyciągnął dłoni w stronę mężczyzny z zamiarem potrząśnięcia jego ramieniem. Kiedy palce miały chwycić za materiał koszulki, Gerard uniósł w zastraszająco szybkim tempie głowę, by nadal z tą samą ekspresją na twarzy, przeszyć szaleńczym spojrzeniem Franka. Cały się spiął, toteż student mógłby nawet zaryzykować pojęcie, iż najeżył się niczym kot, ukazując w pełni ogarniające go szaleństwo, pochłaniające go od środka. Bruneta zmroziło dosłownie w miejscu, pewnie jeśliby nawet barman się na niego rzucił, jak przyczajone, w każdym momencie gotowe do ataku zwierze, nie byłby w stanie uniknąć zamykających się na jego ciele szponiastych rąk. Miał wrażenie, że oczy zaraz wypadną mu z kości policzkowych, bowiem kształtem przypominały już piłeczki do ping-ponga. Przerażenie przejęło kontrolę nad zmysłami, odbierając zdolność myślenia, jak i możliwość nabierania powietrza do płuc. Czuł się niczym zamknięty ptaszek w klatce, do której zdołał dostać się wygłodniały kocur, zamykając za sobą wejście, małe drzwiczki. Zielona trucizna przenikała przez brązowe tęczówki do wnętrza duszy, niszcząc wszystko co napotkała na drodze, pozostawiając pustą powłokę, sam pojemnik. 

Ustąpił. 

Dostrzegł ten ogłupiający Franka strach, przez który zaczynał się powoli trząść, zwracając na siebie uwagę kilku klientów, którzy niespiesznie zaczęli zapełniać kawiarnię swoją obecnością, ale widocznie nie zaobserwowali w barmanie tego głodu. Filiżanka z kawą zachybotała niebezpiecznie, gdy brunet wyplątał palce z jej ucha, przez co na blat wylały się kolejne porcje napoju. Pozostali tylko oni – dwie jednostki ludzkie, zatracone we własnych emocjach, stojących po dwóch stronach barykady, w każdej chwili gotowych przejąć kontrolę nad tą drugą. Gerard rozszerzył oczy, a wraz z płytkimi wdechami, jakby testował płuca jaką najmniejszą porcję tlenu mogą przyjąć, by jednak nadal był w stanie oddychać, zamrugał parę razy, na powrót zapraszając umysł do funkcjonowania wśród społeczeństwa. Przyjrzał się dokładniej Frankowi od czubka włosów po brzeg szarej bluzy, a po dokładnej analizie zaszłej sytuacji, spuścił wzrok na łyżeczkę, teraz ukrytą pod stołem, gdzie kościstymi palcami badał jej powierzchnię. Nie pozostał długo w tej pozycji, bowiem wstał pośpiesznie, jakby kanapa, na której spędził tyle czasu, zmieniła się nagle w wielki rozżarzony węgiel, a gdy tylko stanął obok stolika, mruknął coś pod nosem, co w rzeczywistości miało być skierowane do studenta. 

     – Pójdę po ścierkę – powtórzył, kierując się w stronę baru, skąd tak naprawdę już nie powrócił.

× × ×

Z tego powodu Frank nie przeszedł pomyślnie testu, a marzenie o własnym samochodzie odjechało z piskiem opon. Nie miał, jednak za złe Gerardowi tego, iż wina leżała w tym przypadku niemal cała po jego stronie. Reszta przypadała wybujałej wyobraźni oraz wciąż pojawiających się wizji obłąkanego spojrzenia, tak mrocznego, że Frank z ręką na sercu mógłby zaklasyfikować je do jednych z najgorszych realnych koszmarów, jakie kiedykolwiek go nawiedziły, a które wciąż pamiętał. Uwaga, tak w tym momencie potrzebna do dobrej obserwacji aktualnych poczynań własnej osoby na drodze oraz innych kierowców, w każdej chwili mogących okazać się mniej rozważnymi od niego, zniknęła. Między przedzierającym się nawet do najmniejszej komórki stresem a tworzącą niebotyczne scenariusze inwencją, pozostawiając bruneta na pastwę instruktora, który nie zamierzał puścić mimochodem nawet najmniej istotnego przewinienia. Nie potrafił, jednak zrzucić całej winy na czarnowłosego. Nie próbował wspominać o tym, co tak naprawdę było przyczyną oblania tak istotnej rzeczy w jego życiu, bo Gerard nie wydawał się być zbytnio zainteresowany, całkowicie ignorując tak bolesne wspomnienie dla Franka. Widocznie świadomość, iż ukazał się brunetowi z tej strony, była na tyle szokującym doznaniem, niespodziewanym straceniem kontroli, że postanowił zapomnieć i to jak najszybciej. Wyprzeć się przeszłości, która nie jest przez niego w żadnym stopniu pożądana. Student postanowił nie zgłębiać nabytych przez niego informacji, czy też chwilowych zmian w zachowaniu barmana. Wolał nie wiedzieć niż poznać resztę prawdy, bowiem czuł, iż to był dopiero wierzchołek góry lodowej, pytanie tylko, jak wielki kawał zbitej w wielki kamień kry, skrywa się pod powierzchnią wody. Tego Frank już nie wiedział. 

× × ×

Stojąc teraz przed drzwiami swojego mieszkania, nie miał w ogóle pewności, czy Gerard, którego znał jest wciąż tym samym, jakim był na początku ich znajomości. Umysł zdawał mu się płatać figle, lecz instynkt nie reagował, gdzie ten zawsze ostrzegał Franka nawet przed najmniejszym złem, na tyle już dającym się we znaki, by z czasem stać się ogromnym niebezpieczeństwem. Nie przycisnął jeszcze palcem guzika, uruchamiającego czerwoną lampkę w jego głowie, lecz zamiast tego milczał niczym dziecko, które dokonało nieznacznego przewinienia, ale nie jest w stanie napomknąć na ten temat rodzicom, zatrzymując tajemnicę dla siebie. Tyle, że tą tajemnicą, sekretem zajmującym każdą wolną chwilę przeznaczoną na uporządkowanie skołatanych myśli, okazał się twór namacalnej rzeczywistości. Nieklasyfikowany do żadnej społecznej hierarchii czarnowłosy mężczyzna, bez większych emocji lokujący swoją na pozór skromną osobę pod ścianą – z którą tynk notabene pożegnał się już dawno temu – przybliżał machinalnie butelkę do spragnionych trunku warg, niezbyt przejmując się faktem, iż zawarty w niej płyn już kilka ulic wcześniej zdążył zadomowić się w ciepłych ścianach pojemnego żołądka. Gerard mruczał melodyjnie pod nosem najróżniejsze frazesy, z powtarzającą się od czasu do czasu sekwencją, co na myśl przywodziło Frankowi dosyć skomplikowaną piosenkę. Osobiście uważał, iż tego dnia znacznie nadużył alkoholu, bowiem chęć rozmyślania na podobne tematy, stała się dla niego wręcz zbyteczna, jak i całkowicie przekraczająca tymczasowy zakres funkcji oraz złożoność wszystkich procesów zrelaksowanego umysłu. Filozofia natomiast wydała się czymś doprawdy przyjemnym i wręcz niezwykle potrzebnym brunetowi, niemal jak dozowanie powietrza do płuc, bądź nieustanne nawilżanie gałek ocznych za każdym przymknięciem powiek.

Nie pojmował Gerarda – a uściślając – nie potrafił zrozumieć jego sposobu bycia. Z początku znajomości przywodził na myśl sympatycznego barmana, zdolnego wszakże do naruszenia cudzej prywatności dla bliższego zapoznania, wydający się z lekka wyobcowany, lecz wciąż będący pełen życia. Ponieważ teraz w głowie studenta na wspomnienie o nim, kształtował się jedynie martwy odłamek ludzkości, który przywdział zaróżowioną skórę od tłoczonej pod nią krwi, zawartym w oczach szmaragdowym błyskiem oraz głębi skąpanej w mroku, dorównującej sosnowemu lasowi o zachodzie słońca, gdzie pojedyncze refleksy zatrzymują swoje gasnące spojrzenie na iglastych gałązkach. Korzenie ludzkiej sympatii czarnowłosego zostały bezpowrotnie wyrwane na oczach Franka, o czym zdał sobie sprawę dopiero, gdy spychany w głąb koryta przez nurt obezwładniającego stresu, starał się utrzymać spocone dłonie na kierownicy, pod nad wyraz czujnym wzrokiem instruktora. 

Barman szepnął bliżej niezidentyfikowane słowa pod nosem, umaczając przy tym w ślinie zabłąkane na ustach czarne kosmyki włosów, by następnie utkwić zobojętniałe spojrzenie na nierównej powierzchni zniszczonego sufitu przez grzyb, dym papierosowy oraz zacieki. Nogę opierał niedbale o ścianę, której jedynym już przerywnikiem były ostatnie drzwi od mieszkania bruneta. Stał z lekka przygarbiony, a zaduma biła od niego równie mocno, co woda kolońska zmieszana z zawartością dwóch butelek piwa. Cisza przekształciła się w niewielką łódkę, dryfującą frywolnie przez morze egoizmu oraz niepewności – braku stałego gruntu pod decyzją kolejnego ruchu. Frank nie czuł się najlepiej, a perspektywa nieustannego chwiania się i przeszukiwania kieszeni – choć sam dobrze wiedział, iż szukanego przedmiotu w nich nie znajdzie – była równie pożądana, co dwie nie do pary skarpetki. Poklepał ostatni raz dłońmi po zimowej kurtce, po czym wypuszczając ciężko powietrze przez nos, odwrócił się w stronę Gerarda, przywdziewając na twarz zakłopotaną minę, mającą ukryć wszelki strach przed myślą, iż mogły mu wypaść, podczas niekonwencjonalnych czułości z przydrożnymi latarniami. 

     – Ej, chyba zgubiłem-

Nim zdołał unieść wzrok znad połów wodoodpornego okrycia, którego chropowata powierzchnia była doskonale wyczuwalna pod palcami przy każdym zetknięciu ze skórą, szklana butelka zderzyła się z impetem z jego głową, rozsypując na drobne kawałki wśród tumanów kurzu, unoszącego się w wąskim korytarzu. Frank przez siłę uderzenia, natrafił bokiem na drzwi, niemal wginając zawiasy do wnętrza mieszkania, przy akompaniamencie donośnego huku. Zjechałby po nich ciałem, gdyby nie ręka czarnowłosego, mocno chwytająca go za ramię, a chwilę później odrzucająca w tył na podłogę, niczym najzwyklejszy worek kartofli. Nieprzytomnemu brunetowi przechyliła się głowa na prawą stronę, jakby sama wiedziała, iż jej właściciel nie ma najmniejszego zamiaru spoglądać teraz na sprawcę. Gerard stał nad ciałem całkowicie niewzruszony zaszłym incydentem, oczami przepełnionymi pustką identyczną do tej, jaką emanuje opuszczony grób. Pochylając się powoli, z mięśniami napiętymi jak struna, odrzucił za siebie szyjkę od butelki, po czym przekrzywił niewyrażającą żadnych emocji twarz o kilka milimetrów, zawieszając wzrok na Franku w sposób, w jakim łowcy obdarzają spojrzeniem swoją ofiarę. Odczekał chwilę, a gdy po tym czasie brunet nadal nie wykonał żadnego ruchu, z lekkim westchnieniem – z rodzaju następujących po długim oczekiwaniu – odgarnął mu włosy z lewej skroni, które zdążyła już zlepić stróżka dostojnego szkarłatu, powoli obierająca swój kurs wzdłuż policzka.

     – I'm hoping I'm wrong but I know I'm right. I'll hunt again one night – zanucił cicho czarnowłosy, jakby właśnie zdradzał studentowi treść największego sekretu, by następnie uśmiechnąć się czule do zastygłej w szoku twarzy Franka, delikatnie przejeżdżając opuszkami po jego splamionym policzku.

____________________________________________________


Siemano! Jak widzicie udało mi się upolować internet i opublikować to, co zdołałam dotąd napisać. Nie mam pojęcia, kiedy zza horyzontu wyłoni się kolejna część Promise, bądź innych opowiadań jakie piszę, bowiem moja wena ma je chyba gdzieś ;-; Mimo tego postaram się pisać dalej i może jednak wyjdzie mi z tego coś na tyle dobrego, żeby nie było w stanie mnie skompromitować. I ogólnie... mam nadzieję, że się podobało :‘D

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle po zapoznaniu się z treścią kolejnej części Promise, mam w głowie papkę, a mój mózg zwyczajnie szaleje, nie pozwalając mi na skupienie się na jednej konkretnej myśli. Co ty ze mną robisz, żono? No co ty robisz?
    Twoje opisy to po prostu magia. Magia, na której znasz się tylko Ty jedyna, i którą potrafi stworzyć jedna osoba – Bigos. Tak naprawdę trudno jest mi określić słowami, jak bardzo porywające, dogłębne i wciągające są opisy wychodzące spod Twojej ręki. Dałabym się poćwiartować, by zdobyć choć w połowie tak dobry talent pisarski, jaki posiadasz Ty – i nie zaprzeczaj, bo… No już nie powiem co. Tak więc, pisz, pisz, pisz, pisz, i PISZ, bo mi wciąż jest mało, zdecydowanie zbyt mało.
    Gerard, Gerard, Gerard… Chyba jedynie ktoś bardziej nieogarnięty niż ja mógł choć przez chwilę łudzić się, że nasz barman nie miał najmniejszego zamiaru zrobić Franiowi ała. No i zrobił, do tego kroi się tutaj coś większego. Ale będzie miał kuku, uch, biedny Iero. Trzeba było wiać, kiedy miało się okazję. No ale co ja gadam – gdyby uciekł, nie mielibyśmy szansy na zapoznanie się z dalszymi częściami Promise, a to byłaby jedna z największych tragedii, jakie mnie kiedykolwiek spotkały. Uwierz mi. Kurde, widzę, że zaczynam już paplać bez sensu, wybacz, ale to twoje teksty robią mi z mózgu poplątaną, poskręcaną i nieogarniętą masę. Kocham je. Kocham Promise. Kocham Bigos i w ogóle. Moja żona to wampir, moja żona to wampir!
    Ale ci robię wstyd, co? Przepraszam. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że ogólnie jestem strasznie rąbnięta. ;-;
    Ja chcę więcej, więcej Promise.
    Przecież dobrze wiesz, że ta historia tak mnie urzekła, iż nie daje mi o sobie zapomnieć, więc nie spodziewaj się dostać ode mnie jakiegoś bardziej ogarniętego komentarza pod którąś z części tego opowiadania. Cóż, chociaż w sumie następnym razem postaram się bardziej ogarnąć moje myśli.
    Tak więc, zajebiste opowiadanie, zajebiste opisy i zajebista autorka – czego chcieć więcej?
    Ściskam mocno i czekam na więcej. (:

    P.S. Nie zgadniesz na co ostatnio wpadłam… Tak sobie myślałam, że skoro jesteś autorką Promise, czyli tak jakby można Cię nazwać jego matką, a Promise twoim dzieckiem, więc… C: Jestem tak jakby przyszywanym ojcem (jeśli ktoś taki istnieje) Promise.

    P.S.2. To chyba najgorszy komentarz, jaki w życiu napisałam. Wybacz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, nie mam bladego pojęcia co napisać w tym komentarzu. Mogę tylko zapewnić, iż nadal zachwycam się tą historią. No i Gerardem też :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No kurde no, ja też bym chciała mieć prawko. Zjadłabym Gerda, gdyby to przez niego mi nie wyszło. No ale Franio to Franio, on go nie zje i w końcu dostanie mu się za to, ekhem, po dupie. Gerd psychol <3 kurcze, jak ja go kocham. ale nie ogarniam.
    ale mała, ty z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej i należą ci się ogromne gratulacje!
    czekam na następne części, zktórych treścią nie miałam okazji się jeszcze zapoznać i na TO wszystko, co szykujesz.
    i pamiętaj, krew z krwotoku tętniczego jest ciemniejsza niż z żylnego <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Promise jest genialne, uwielbiam. Naprawdę pięknie piszesz, ale te niektóre opisy jak dla mnie są za długie, przez co trochę się w nich gubię :)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. O, wybacz, że dopiero teraz komentuję... Zagapiłam się nieco i przeoczyłam notkę. W każdym bądź razie ogromnie się cieszę, że dodałaś rozdział!
    Jak wiesz, opisy to dla mnie coś cudownego *_* Kocham je czytać po kilka razy, a zwłaszcza te twoje. Mimo, że są długie (co mnie cieszy), zawsze z zaciekawieniem pochłaniam każdą linijkę! Masz wielki talent <3 I może powtarzam już to któryś raz z kolei... Ale to prawda!
    Czekam na dalszą część psychicznego Gerarda i Franka bez prawka (lol xD).
    Powodzenia ci życzę i nieograniczonej weny! <3
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie skompromitowałaś się! Ani trochę! Ten rozdział był świetny, rzucił trochę światła na postać Gerarda i, prawdę mówiąc, sprawił, że przestałam go lubić. Przepadałam za nim na swój pokręcony sposób, jednak akcja z butelką była po prostu nie na miejscu :/. Ale to w końcu chłopak o psychopatycznych zdolnościach, czego ja się po nim spodziewałam? :D Bardzo wciągnęło mnie to short story, nawet jeśli nie potrafię tego wyrazić należycie w komentarzu ;_;. Mogę jedynie wnieść prośbę o kontynuację.
    Tak więc pisz pisz, bo niezmiernie mnie ciekawi zakończenie.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń