OGŁOSZENIA

Blog, jak już pewnie większość z Was zdążyła się domyślić, zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zbliża się moja matura, mam mało czasu, ale również brak mi chęci i natchnienia. Na pewno zacznę pisać, jak tylko te wszystkie trzy blokady przestaną mną rządzić. Wszystkie... nom, wszystkie.

27 marca 2013

Rozdział 1 – Musical Madness

     – I kto jest ofiarą? – zapytałam, opierającą się o maskę forda, Lilian.

Czarnowłosa zaciągnęła się papierosem, a po wypuszczeniu z ust szarego dymu, wzruszyła obojętnie ramionami.

     – Nie byłam jeszcze u chłopaków, czekałam na ciebie.

Jej niebieskie oczy zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Z szarawymi plamkami, gdy się złościła lub troszkę ciemniejszymi, w momentach wybornego humoru oraz spokoju, który niestety zdarzał się dosyć rzadko. Lilian uwielbia wszelkie formy makijażu. Odkąd się poznałyśmy, czyli na studiach jako współlokatorki, w ubikacji i na parapecie przy jej łóżku, zawsze było pełno najróżniejszych kosmetyków. Od marek, kolorów i rodzajów po zastosowanie włącznie. Codziennie czymś zaskakiwała: a to umalowała oczy we wszystkich kolorach tęczy albo uszminkowała usta, tak, by wyglądem przypominały ludzkie oko. Ale odkąd podkradła kilka płyt moich ulubionych punkowych zespołów, stanęło na czarnej kredce i cieniu. Nie mam pojęcia skąd brała na to pieniądze, chociaż... jeśli by się lepiej zastanowić, to jej tata jest szefem firmy farmaceutycznej. Z resztą nie ważne.

     – Pewnie się już stęsknili – odparłam, przygniatając butem niedopałek, pozostawiony na pastwę losu w suchej trawie. – Chroń środowisko, co?

     – Tak, a w szczególności Nick – Lilian popatrzyła na mnie pobłażliwie, ignorując uwagę. – Waśnie! Jak tam twoja randka?

     – Do dupy. Nie chcę o tym gadać.

I po tym oto zdaniu, ruszyłam w kierunku miejsca przestępstwa, racząc moją partnerkę widokiem pleców, ukrytych pod czarną marynarką.

     – Oj daj spokój! Uchyl rąbka tajemnicy! – Nie dała jednak za wygraną, wykrzykując za mną prośby, co ja oczywiście olałam. – Powiesz chociaż czy było dobrze? – podbiegłszy do mnie, dźgnęła palcem moje lewe ramię, unosząc jednocześnie kącik ust w zachęcającym uśmiechu.

     – Było, pasuje?

     – Jak diabli. A z języczkiem, czy bez?

     – Cholera, Moore! – W życiu nie spodziewałam się takiego pytania, toteż głos nienaturalnie pomknął mi o kilka oktaw w górę jak u spanikowanej dziewczynki. – Pogrzało cię?

     – Odrobinkę – przyznała szczerze, chichocząc pod nosem. – No, ale pocałował cię w końcu?

     – Tak.

     – A w co?

     – W policzek, do jasnej ciasnej. Dasz mi wreszcie spokój? – Moja zbolała mina była już chyba widoczna z kilometra.

     – Okej, okej...

Już stąd dało się zobaczyć stojących śledczych oraz taśmę z napisem "Wstęp wzbroniony". Przyśpieszyłam więc kroku, co zrobiła i czarnowłosa machająca w tej chwili zalotnie rzęsami, na co ja zareagowałam głośnym westchnieniem oraz koleżeńskim pchnięciem jej osoby. Ona z radością przystała na tę zabawę, bowiem przepychałyśmy się, dopóki nie stanął przed nami funkcjonariusz miejscowej policji. Po okazaniu oznak przeszłyśmy dalej, wciąż zaczepiając się łokciami.

     – Miło, że się wreszcie zjawiłyście. Brooks, gdzie mój raport? – Szefowa lubi mieć niespodziewane wejścia, zwłaszcza w takich okolicznościach, dlatego nie zdziwiły mnie dreszcze strachu pędzące wzdłuż kręgosłupa niczym rozpędzona ciężarówka, spowodowane jej nagłym wyrośnięciem z podziemi.

     – Yyy... zostawiłam w biurze. Jak wrócę to ci go przyniosę. Obiecuję – Ostatnie słowo dodałam w razie jakichkolwiek wątpliwości brunetki. - Ciało?

     – Tam – wskazała kciukiem na miejsce za jej plecami. – Moore, gdzie masz aparat?

     – O, cholera! – Czarnowłosa wybałuszyła oczy w wielkim szoku, przysłaniając ręką usta. – Zostawiłam w aucie. Soph, zaraz wracam.

McAdams przewróciła tylko oczami, po czym ruszyła w stronę Erica, analityka DNA. Ja za to udałam się w kierunku wskazanym przez kobietę. Po prawej stronie w całej okazałości, a raczej swoich resztkach, stała stara fabryka. Od lat zapewne nieczynna, strawiona przez ogień podczas wylewu chemikaliów, podpalonych przez głupich nastolatków. Ostatni sektor budynku był prawie całkowicie zawalony, a na jego tle widać było chłopaka, powieszonego na betonowym szkielecie. Dookoła niego krzątali się pracownicy wydziału. Byli wszyscy: Travis, Nicole, John, Lucas, Amanda i... Nick.

     – Cześć, Anderson – przywitałam się z kolegą.

Brunet zerknął na mnie kątem oka, zrobił zdjęcie twarzy ofiary, po czym wstał z klęczek i ruszył w moim kierunku.

     – Jak się masz, Sophie? – zagaił, regulując ostrość obiektywu, by móc i z tej odległości uwiecznić martwego chłopaka na fotografii. – Słyszałem, że podobno nie wywiązujesz się z obowiązków.

     – Słyszałam, że podobno spłaciłeś kartę.

     – Ano, spłaciłem – uśmiechnął się lekko, wciąż patrząc przez wizjer.

     – Może następnym razem będziesz wstanie zapłacić za randkę, na którą z resztą nie chciałam iść, ale mnie zmusiłeś, odstawiając jeszcze taki teatrzyk w restauracji.

     – Sophie-

     – Kto go znalazł? – wskazałam głową na ciało, chcąc jak najszybciej zmienić temat, który niestety sama zaczęłam.

     – Facet pilnujący tej ruiny. John przed chwilą zaczął go przesłuchiwać – przełożył przez głowę pasek od aparatu, przez co urządzenie oparło się o jego klatkę piersiową, gdy postanowił przestać go używać. – Wiesz, co? – Minę miał zamyśloną, ale zmarszczone brwi jawnie sugerowały coś jeszcze. – Ta sprawa jest dziwna. Mam przeczucie, że to się nam jeszcze odbije czkawką.

     – Dzięki za szczerość, Anderson – Po prostu uwielbiam mój sarkazm. O każdym dniu i porze. – Jeśli to tyle, to ja idę po sprzęt do Amandy.

A tak przynajmniej planowałam, lecz zanim zdążyłam chociażby się odwrócić, Nick złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie, zamykając w iście zaborczym uścisku, tak, że obiektyw boleśnie przywitał się z moimi plecami. Spróbować się wyrwać? Nie widzę sensu - jest ode mnie silniejszy, wyższy i tylko narobiłabym niepotrzebnego widowiska, które i tak chyba już zaczęłam odstawiać, bo kilka osób odwrócił się w naszą stronę, czekając na rozwój wydarzeń. Brunet oparł brodę na moim prawym barku, chichocząc cicho.

     – Mała, czemu tak ostro? – wyszeptał mi do ucha, wodząc nosem po jego wrażliwych miejscach, za co spróbowałam zasadzić mu kuksańca łokciem. Niestety zbyt mocny uścisk, pozwolił na zaledwie delikatne tyrpnięcie biodra ukrytego pod czarną, dopasowaną koszulą. – Chciałem tylko przeprosić.

     – Marnie ci idzie – odwarknęłam. – Puszczaj, McAdams się lampi – Stosując ten blef, bo na szczęście szefowej nie zachciało się patrzeć w naszą stronę (była zbytnio zajęta opieprzaniem Erica), udało mi się wyswobodzić, podczas gdy Nick z przestrachem spojrzał na brunetkę, święcie przekonany, iż na serio patrzy na naszą dwójkę. Z kim jak z kim, ale z nią nie chciał zadzierać.

Rozmasowałam z kwaśną miną przedramię i ponownie ruszyłam w stronę Amandy, w tym momencie zerkającej na nas, podczas czyszczenia obiektywów rozstawionych na folii, wyłożonej na podłodze w bagażnika jej służbowego samochodu. Na nawoływania Andersona typu Sophie, kochana i kobieto w ogóle nie reagowałam, jedynie miałam ochotę pokazać mu środkowy palec.

     – Brooks, przepraszam! – Magiczne słowo wypowiedział niemal z rozdzierającą rozpaczą w głosie. Dobrze Nick, pokutuj za własne grzechy.

     – Nie masz za co przepraszać, po prostu się zachowuj. Straszysz ludzi – odwarknęłam w jego stronę. – Cześć, Amando – Złość od razu przemieniła się w serdeczny uśmiech, na co blondynka również uniosła przyjaźnie kąciki ust, zmieniając minę na zmartwioną, gdy zerknęła na coś albo raczej kogoś za moim plecami.

     – Zgaduję, że mam o tym zapomnieć, co? – Właścicielka blond włosów posłała mi zatroskane spojrzenie, sięgając po kolejny obiektyw do wyczyszczenia. – Twój zestaw jest na przednim siedzeniu. Mogłabyś?

     – Pewnie, że tak. I... nie. O nim się nie da zapomnieć – pokręciłam ze smutkiem głową.

Otworzyłam drzwi, a po zabraniu zestawu do ujawniania śladów daktyloskopijnych, wróciłam do tego biednego chłopaka, ofiary – kolejnego już w mojej karierze zawodowej – morderstwa. Anderson, gdzieś chyba zwiał, bowiem nigdzie go nie widziałam, ale za to Lilian wróciła. Uzbrojona w aparat, zatrzymała się przy mnie, dysząc niczym zwyciężczyni maratonu.

__________________________________________

Oto i pierwszy rozdział. Akcja na razie idzie bardzo mozolnie, to fakt, ale sądzę, że szybko uda mi się już rozwinąć.

2 komentarze:

  1. Świetny blog:) Trafiłam tu dzięki niezwykle oryginalnemu: get-your-fucking-hands-off-me:D
    Nie żałuję, że zajrzałam. Świetny prolog i pierwszy rozdział. Nie mogę się doczekać bliższego poznania ekipy. Fajny jest ten Nick:), ale nic nie przebije sarkazmu Brooks.
    Czekam na więcej i życzę dużo weny.
    Somnia vivere!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wooohooo.... no to mamy morderstwo, mamy żeńskie bohaterki których jest więcej od męskich, no no no, zapowiada sie inaczej niż to co zwykle czytuję. Co do treści - lekko mi się czytało, bez ciężaru, przyjemnie, bohaterowie przystępni i sądzę, że dający się polubić. Pierwsza osoba jako narracja... cóż, to też może być ciekawe, wszystko jest ciekawe, choć co można powiedzieć, skoro to się dopiero rozkręca? Nie wiem, ale czekam :3

    OdpowiedzUsuń