OGŁOSZENIA

Blog, jak już pewnie większość z Was zdążyła się domyślić, zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zbliża się moja matura, mam mało czasu, ale również brak mi chęci i natchnienia. Na pewno zacznę pisać, jak tylko te wszystkie trzy blokady przestaną mną rządzić. Wszystkie... nom, wszystkie.

7 marca 2015

WELCOME TO NYC! (cz. 3) – Powiedz „SER”

Peter odprowadził mnie na botanikę i bez zbędnych pożegnań pobiegł na swoją lekcję. Albo i nie. Może na wagary, w końcu nie jestem wróżką.

Przecisnęłam się przez idących z naprzeciwka ludzi, dzięki czemu dostałam się do nowych kolegów, stojących już pod salą. Na palcach obracałam się we wszystkie strony, próbując znaleźć Paulinę. Kiedy jednak mi się to nie udało, wyjęłam z kieszeni telefon i zaczęłam pisać SMS.

    „Gdzie ty, do cholery, jesteś?”

Po chwili dostałam od niej odpowiedź:

    „Mam teraz P.E., więc to raczej ja cię pytam – gdzie TY jesteś?”

    „Przed salą 27.”

    „Aha. Może tak konkretniej?”

    „Botanika! D:< Poza tym, ty chyba i tak nie masz jej w planie...”

    „Ale wolę być świadoma, gdzie jesteś i gdzie się podziewasz, żebym potem wiedziała, w których potencjalnych miejscach mam cię szukać.”

    „Sugerujesz mi, że się zgubię?”

    „Ja nic nie sugeruję. Ja to po prostu wiem.”

Parsknęłam śmiechem i pokiwałam głową. Tu ma akurat rację – ja się nawet w hipermarkecie potrafię zgubić. Dostałam jeszcze jedną wiadomość, ale nie zdążyłam jej już odczytać, bo zadzwonił dzwonek, a poza tym przez ujawniający się stres nie miałam ochoty. Złapałam dłonią za ramię od plecaka i ścisnęłam je mocno, stając pod ścianą. Popatrzyłam na twarze osób, prawdopodobnie mających stać się w przyszłości reprezentacją klasy, do której teraz należę... Nikogo nie rozpoznałam, ale to nie powinno stanowić dla mnie większego zdziwienia. To ja jestem niemal z drugiego końca świata, nie oni.

Nagle podeszła do nas jakaś szczupła kobieta, z dziennikiem pod pachą i intensywnie bordowych włosach. No tak, ten kolor już nie jest taki szokujący?

    – Już, już otwieram. – wpuściła nas z uśmiechem do sali. – Proszę, wchodźcie i zajmijcie miejsca. Pamiętajcie tylko, że potem nie będziecie mogli ich zmienić. Są na stałe.

Poszukiwania wolnego miejsca na tyłach zakończyły się druzgocącą porażką. Na szczęście krzesła na środku pozostały wolne. Dzięki temu chwilę później jedno zostało przygarnięte przeze mnie, a drugie przez moją nową koleżankę, Ellie Bennet. Dziewczyna z kolei odznaczała się niezwykle długimi blond włosami, nie wspominając już o tym, że jej nazwisko przywodziło mi na myśl nasz polski beret. Ta szkoła zapowiada się naprawdę ciekawie.

Całą lekcję spędziliśmy na – niechętnym z naszej strony – zapoznawaniu się z tegorocznym materiałem oraz omawianiem regulaminu pracowni. Miałam chociaż tyle szczęścia, że pani Usher postanowiła nie zgłębiać tajników mojego pochodzenia. Wolę nie wiedzieć, o co mogliby zacząć mnie wszyscy pytać. Tuż przed końcem lekcji, która trwała aż okrutne 50 minut, nauczycielka dała nam chwilę wolnego, co oczywiście przyczyniło się do poznawania osób w klasie.

    – Nie jesteś stąd, prawda? – zapytała Ellie, bawiąc się ołówkiem.

    – A dlaczego tak sądzisz?

    – Bo właśnie to potwierdziłaś. – odparła, przez co zaśmiałam się.

    – Punkt dla ciebie, Watsonie. Jakieś konkretne pytania?

    – Tak, jedno. – zamyśliła się. – A teraz to nawet dwa.

    – Wal.

    – Czy lubisz ser?

Zatkało mnie, a oczy miałam z pewnością wielkości mandarynek. Ze wszystkich pytań, jakie przewidziałam, takiego się akurat nie spodziewałam.

    – A jak powiem, że lubię? – uśmiechnęła się szeroko.

    – To odpowiem, że ja też i to Gorgonzolę.

    – Ooo, niam! – nie mam pojęcia, o który jej chodzi. – Trzeba się kiedyś razem wybrać na pizzę. Aż zgłodniałam.

    – A wiesz, że bardzo chętnie?

    – Wiem, wiem. Eee... przypomnisz mi, kiedy zapomnę, o czym mam pamiętać?

Zaczęła się śmiać, na co poczułam jak policzki zaczynają mnie piec. Nie moja wina, że mój mózg popełnia seppuku co kilka godzin i po jakimś czasie nie wiem, co autor miał wcześniej na myśli.

    – A jakie było to drugie pytanie?

    – Czemu Watson, a nie Sherlock?

    – Bo od Sherlocków... – specjalnie przedłużyłam moment oczekiwania. – ...jestem ja!

Tym razem już się obie śmiałyśmy, a Ellie klepnęła mnie po ramieniu.

    – No dobrze, ta posada jest twoja. Oficjalnie ci ją ustępuję.

Dzwonek zadzwonił dosyć niespodziewanie, dlatego razem z Ellie poderwałyśmy się zdziwione z siedzeń i wciąż rozmawiając, zaczęłyśmy się pakować. W dodatku okazało się, że była bardzo zaskoczona poziomem mojego angielskiego. Cóż, nie ona jedna. Egzaminator, który miał zadecydować o moim uczęszczaniu do tego liceum, również z lekka wydawał się być wmurowany w podłogę. Więc – jak widać – cała przyjemność po mojej stronie. Ellie pożegnała się ze mną, ponieważ musiała iść na swoje zajęcia z historii nowożytnej. Mother of God, kto normalny wybiera sobie taki przedmiot?

Wyjęłam telefon z zamiarem napisania do cioci, o której godzinie kończę lekcje, ale wtedy zobaczyłam treść zaległej wiadomości od Pauliny i wmurowało mnie w podłogę.

    „Puk, puk – mam P.E. z Flashem.”

Odpisałam Paulinie z prędkością światła.

    „Chyba sobie jaja ze mnie robisz! Błagam, no! Powiedz, że żartujesz!”

    – Nope, ona nie żartuje. Nasz klasa ma z jej grupą P.E.

Już dawno nie piszczałam. Naprawdę, rzadko mi się to zdarza, ale w tym momencie wydałam z siebie taki dziki, falsetowy okrzyk, że aż kilka osób odwróciło się w moją stronę z głupimi wyrazami twarzy. Za to Peter – tak, PETER – zaczął się maniakalnie śmiać.

    – Gdybyś tylko... – otarł łzę. – ...widziała swoją minę!

    – Parker, ty... Ty, ty głupku! – aż mną trząsło z przerażenia.

Miałam ochotę czymś w niego rzucić. Naprawdę. Niestety, ale jedyną rzeczą, którą trzymałam w dłoni, był mój telefon. Niezbyt trafny dobór amunicji, przyznaję się i to bez bicia. Bez bicia przynajmniej w tej chwili. Limit został przekroczony i to o całe podduszanie w autobusie przez Flasha. Jak na moje oko na dziś starczy.

Peter spojrzał na mnie ze skruchą, ale w jego czekoladowych tęczówkach widać było jak na dłoni rozbawienie.

    – Wybacz.

    – Nie wybaczam. – zrobił smutną minkę. – No dobrze, zastanowię się. Mogę wiedzieć, co ty tu robisz?

Rozejrzał się na boki. Ręce znowu trzymał w kieszeniach. Może to jakiś tik nerwowy?

    – Uczę się?

    – Cóż... Dobrze, że chociaż w tym się zgadzamy. Nie o to mi chodziło. Pytam, dlaczego stoisz obok mnie i rozmawiasz ze mną?

Zawstydzony zaczął nagle pocierać dłonią kark.

    – No... No, no miałem cię oprowadzić, prawda? Nie pykło, więc może... może teraz będziesz chciała... – uśmiechnął się do mnie nieporadnie, na co uniosłam pytająco brwi. – ...być oprowadzona? Nooo, i co ty na to?

Przewróciłam z rozbawieniem oczami, po czym uśmiechnęłam się lekko.

    – Okej, prowadź.

Z wyrazem wymownej ulgi poczekał, aż schowałam telefon do kieszeni, po czym zaczęliśmy powoli iść korytarzem. Peter wskazywał palcem na wszystkie sale, mówił co znajduje się za drzwiami, kto uczy danego przedmiotu, jakim nauczycielem jest w obejściu oraz oczywiście, jak i w których miejscach najlepiej ściągać na lekcjach. W tym czasie również zadawał mi pytania odnośnie Polski, z kim przyjechałam i na ile zamierzam zostać. O, czyżby już miał mnie dość?

    – A tutaj jest sekretariat. Tam chodzisz tylko wtedy, gdy...

    – Uwierz mi. – przerwałam mu ze zgrozą w głosie. – Razem z Pauliną znamy to miejsce już za dobrze i nie zamierzamy tam prędko wracać.

    – Czyżbyście poznały pannę Świnkę? – zaskoczona, parsknęłam śmiechem.

    – Kogo?

    – Pannę Świnkę, tutejszą gwiazdę estrady. Rządzi się, a gówno tak naprawdę potrafi. A, i nie proś ją nigdy o pomoc, bo będzie z tego dla ciebie więcej szkody niż pożytku.

    – Dzięki za info. Będę musiała przekazać Paulinie.

Między nami – jak też zdażyło się to godzinę wcześniej – zapadła cisza. Głównie podziwiałam sobie w tym czasie podłogę, szafki uczniowskie oraz efektownie unikałam spojrzeń osób trzecich. Im takich mniej, tym lepiej. Peter za to przeglądał coś na telefonie i mamrotał pod nosem zapewne różne dziwne rzeczy, które zagłuszała akurat piosenka P!nk – Funhouse. Tak bardzo... klimatycznie.

    – A teraz pytanie dnia! – Parker z braku laku, nagle wyskoczył przede mnie i złapał za ramiona. Poczułam jak jego telefon zaczyna wbijać mi się w lewy bark. To powinno być karalne. – Jak się pisze cheese?

Spojrzałam na niego jak na idiotę. Co oni dzisiaj wszyscy mają z tym serem?

    – Ty tak na poważnie?

    – No raczej.

    – Czekaj, niech pomyślę...

Teraz on spojrzał na mnie jak na idiotkę.

    – Ty tak na poważnie? – przedrzeźnił mnie.

    – Cicho... – zagroziłam mu palcem przed twarzą, na co szeroko się uśmiechnął. Nie no, zaraz nie wyczymię! – Cheese... C-H-E-E-S-E?

I ni z tego ni z owego, Peter zrobił mi zdjęcie, gdy tylko przeliterowałam słowo.

    – Aha, dzięki.

I poszliśmy dalej. Nie skomentowałam tego, bo naprawdę nie miałam już do niego cierpliwości. Dostał za to ode mnie w czereb, gdy tylko nadażyła się ku temu okazja.

    – Eee... – bardzo konkretne rozpoczęcie rozmowy.

    – Co?

Wskazałam na jego telefon.

    – No, nie zapiszesz tego?

    – A po co? – zapytał zaskoczony.

    – No przecież pytałeś mnie, jak się to pisze. Strzelam, więc, że chyba było ci to do czegoś potrzebne, prawda?

    E-e.

    – Co e-e?

    – Przecież każdy wie jak się to pisze. – odparł, po czym na jego usta wkroczył rozbrajający uśmiech. O nie, zaczyna się. – Ja tylko sprawdzałem, czy jeszcze myślisz. No i chciałem zrobić ci zdjęcie.

Objęłam dłonią czoło.

    – Boże, daj mi siłę... – jego śmiech tylko jeszcze bardziej mnie dobił.

    – Hej, Parker!

Oboje spojrzeliśmy za siebie: Peter z ze zdziwieniem, a ja natomiast... z przerażeniem. Przez korytarz i ludzi przedzierał się w naszą stronę Flash. Z początku na jego twarzy widniało coś – o dziwo – na kształt uśmiechu, ale gdy tylko mnie zobaczył, zaraz przemieniło się to w istną furię. Teraz już nie przeciskał się między ludźmi, tylko brał ich z bara, przez co jeden chłopak upadł na podłogę. Peter zmarszczył brwi i z lekkim zawahaniem spojrzał znów na mnie.

Ja w tym czasie wycofałam się o kilka kroków, instynktownie łapiąc w palce pożyczoną od Pauliny apaszkę. Bałam się cholernie, czułam jak drżą mi dłonie i chyba z tego wszystkiego najgorsze już było tylko to, że Peter widział mnie w takim stanie. Kiedy Thompson przebił się do nas, a ludzie zauważyli, że coś się dzieje, rozstąpili się jak Morze Czerwone.

Banda kretynów, jeden gorszy od drugiego. 

___________________________________

A zatem zawitał kojeny rozdział. Mam nadzieję, że się spodobał. Akcja rozwija się mozolnie i na razie nie ma zbytnio żadnych konkretów, ale... cóż, tak właśnie wygląda pisanie ironixsmile. Do następnego ;)

2 komentarze:

  1. hej, ciekawe nawiazania i bohaterowie, fajnny lekki styl. Zastanawia mnie jedynie ta Paulina, bo wszyscy mają imiona i nazwiska angielskie, a tu jednak ona ma polskie imię? czekam na dalszy ciąg :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Paulina nie jest tu jedynym polskim imieniem. Główna bohaterką również ma swój polski odpowiednik - Magda. Przybyły z Polski do Stanów, toteż stąd takie zderzenie ;)

      Usuń