Przejechał
delikatnie dłonią po odsłoniętej skórze klatki piersiowej, która pod wpływem
chłodnej temperatury oraz potu – na ten czas będącego niemal idealnym
odzwierciedleniem zimnych strug deszczu, spływających w osobistym takcie po
szybach – pokryła się w całości gęsią skórką, niczym jeżozwierz ochronnym
pancerzem. Ręka nieśpiesznie przesuwała się w górę. Bez żadnych oznak krępacji
badała powierzchnię mostka, oddalając się na moment na wystające żebra, po czym
niewinnie zawracała na obojczyki. Dwie bliźniacze kości, perfekcyjnie i z
należytym kunsztem wyrzeźbione przez matkę naturę, przy każdym rozpaczliwym
oddechu wydawały się chcieć przebić przez cienką warstwę naskórka, by jak
najszybciej ukazać światu talent poświęcony na ich skonstruowanie. Ramiona leżały
nad głową skrępowane żyłką w nadgarstkach, lecz mimo bólu i gołym okiem
widocznej porażki, wciąż miotały się po ściółce leśnej w głębi wiekowego lasu.
Obca dłoń ostrzegawczo zacisnęła się na gardle. Odebrała tlen, tak bardzo
potrzebny na czas naznaczony w żyłach dawkami adrenaliny. Brak możliwości
zaczerpnięcia oddechu ostatecznie przeważył na szali nieracjonalnego myślenia a
wadliwego rozsądku, dzięki czemu spazmatyczne odkasływanie zakończyło się
ponownym nabraniem powietrza, a niżeli uduszeniem. Ciemność napływała z każdej
możliwej strony, zatem nic dziwnego, iż mężczyzna w opresji ledwo dostrzegał
zarysy własnego nosa. Opuszki palców ruszyły w dalszą część kursu, gdzie
dogodnym dla nich przystankiem okazały się policzki. Dłoń krążyła od jednego, przez
górną wargę, do drugiego, niczym turysta na jakimś niezwykle okazałym punkcie
wycieczkowym. Kiedy specjalnie przejechała po oczach, mężczyzna syknął
instynktownie z powodu odczuwalnego podrażnienia, lecz szybko zamilkł, ze
strachu przed kolejną karą. Wraz jednak z zakończeniem zwiedzania czoła,
posłyszał łagodny chichot. W miarę z kolejnymi minutami trwania na arenie
natury niespodziewanie wplątała się złowieszcza nuta, która doszczętnie
zmiażdżyła złudną radość, na rzecz wprawiającego w palpitacje serca
maniakalnego śmiechu. Chłopak, kąśliwie ujmując, znajdujący się w martwym
punkcie, przyjął jeszcze większe dawki oszołomienia, bowiem nawet tak ważne
teraz hausty powietrza zamarły gdzieś w obliczu zdrowych płuc.
Wyczuł, że
postać będąca uosobieniem jego najgorszych koszmarów, podniosła się do pionu,
bowiem całkowity nie na miejscu akt rozbawienia uleciał gdzieś w wzwyż, niknąc
wśród szumu liści. Nastało kilka kroków z lewej strony mężczyzny, podczas
których jednak nie próbował uciec. Psychiczny paraliż najzwyczajniej w świecie
mu na to nie pozwalał. Panująca na przestrzeni kilkunastu kilometrów cisza,
owiewająca każdy milimetr począwszy od korzeni, pnie oraz gałęzie, aż po dwójkę
ludzi, gustownie przebywających w lesie, pozwoliła mu dosłyszeć odsuwanie zamka,
przerzucanie przedmiotów wewnątrz, jak sam się zdążył domyślić plecaka, a potem
ledwo dosłyszalne stąpnięcia – powrót kata. Dłoń odnalazła szczękę chłopaka, na
co on gorzko przełknął ślinę, gdyż ucisk był naprawdę mocny. Ledwo ciche
pstryknięcie otarło dźwiękiem jego uszy, a już zimne światło latarki
postanowiło przeciąć tą przerażającą atmosferę w pół. Wzmagając strach,
rozwiewając wszelkie wątpliwości. Nie zdążył zmrużyć powiek, bezlitosna biel
uderzyła prosto w jego przekrwione, brązowe oczy. Zamrugał szybko parę razy,
ponieważ podły strumień jaskrawego koloru, wciąż uporczywie nie schodził z mu
twarzy.
– Pobudka,
Frank – Postać mimo źródła światła nie była ani trochę widoczna, wręcz miał
wrażenie, że ciemność pochłonęła ją jeszcze bardziej. Poza ręką, która trzymała
latarkę. – Śmierć nie przyjmie cię pod swoje skrzydła, póki ja nie
sprawię, że twój żywot poniesie karę.
Znał ten
głos. Nie ma możliwości, by pomylić go z żadnym innym, a desperackie próby
wmówienia sobie, iż jest to zwykły zbieg okoliczności lub, że niespodziewane
odcięcie tlenu na kilka sekund – w tamtej chwili wydających się wiecznością –
sprawiło te nagłe przesłyszenia, było równie bezmyślnym posunięciem, co
ucieczka. Zza złowrogiej kurtyny sztucznej jasności wydobyło się niezadowolone
cmoknięcie, po czym postać usiadła mu na brzuchu, tłamsząc pod sobą poobijane
tkanki, a latarkę przełożyła do drugiej ręki. Mógł teraz spróbować zwiać.
Zrzucić to nieproszone ciało, liczyć na ułud szczęścia, że zgubi je po drodze,
wydostanie się z lasu, co przy Franka całkowitym braku orientacji graniczy
niemal z cudem i będzie żyć dalej. Może i nawet nie dalej – po prostu żyć.
Przez kolejne ziarna płynącego czasu wystawiać umysł na wielokrotne próby
zapomnienia tego, czego dobrze wiedział, że nigdy nie wyrzuci z pamięci. Dobrze
znał swoją podświadomość – to co jest bolesne zakopuje głęboko pod ziemią, by
później uzyskać plon wiecznego strachu, instynktowego oglądania się za siebie,
nocne udręki, a nawet i pięć zamków w drzwiach. Ale taki efekt zapewne
pozyskałby, gdyby umknął przeznaczeniu, co w obecnej chwili może odbyć się
tylko w jego marzeniach. Skręcona kostka, zapewne dzięki wspaniałomyślności
oprawcy zdążyła mu już mocno napuchnąć oraz dodatkowo wprawić niemal całą nogę
w nieopisywalne katusze, co wyczuwał za każdym razem, kiedy przejeżdżał po niej
ostrożnie stopą. Oczywistym, więc staje się fakt, że o truchcie, a co dopiero
biegu nie ma w ogóle mowy. Z resztą... czego on się spodziewał?
– To jaaaa –
Postać pochyliła się w jego stronę tak, iż nikły snop światła pozyskał wreszcie
szansę objąć i twarz nieznajomego.
Pierwszym,
co zdołał uchwycić była burza czarnych włosów, rozsypanych dookoła bladego
oblicza, na którego widok aż jęknął niekontrolowanie z przerażenia. Oczy
zakreślone zielonym błyskiem szaleństwa przeszywały go na wskroś, jakby
próbowały zweryfikować wszelkie występki z jego przeszłości. Skakały od jednej
pozycji do drugiej ani na chwilę się nie zatrzymując, co przypominało niezwykle
szybko prowadzony przez zawodników mecz ping-ponga, a dokładnie tę piłeczkę,
odbijaną z zacięciem przez paletki. Nos pozostał niemal taki sam, jakim go
zapamiętał – zadarty, o wąskich, długich nozdrzach. Wargi rozciągały się w
złowieszczym uśmiechu, odsłaniały zęby, nadając i tak w pewnym stopniu niedorzecznego
uroku, o którym Frank tak bardzo starał się przez te miesiące zapomnieć. Pomimo
tych poszczególnych detali twarzy, istniało coś jeszcze. Coś co wywołało w nim
jeszcze mocniej natężony lęk. Przez niemal całą długość twarzy, począwszy od
lewej strony podbródka, policzek, górną krawędź nosa, a skończywszy na prawej
brwi, ciągnęła się wąska rana z wciąż widocznym, gojącym się strupem.
– Tęskniłeś?
– uśmiechnął się niewinnie.
– Gerard! Ty
skur- – nim Frank zdołał wykrzyczeć do końca słowo, mężczyzna wymierzył mu
policzek, tuż nad wyeksponowanym dolnym brzegiem żuchwy.
Bezwzględne
plaśnięcie, poprzedzone ślepym na osobiste skargi świstem powietrza, odcisnęło
swoje piętno na spoconej skórze, aby osobnik zaniechał dalszej konwersacji.
Słaby róż niewinnie wkroczył na wstrząśnięte oblicze, racząc je wnet intensywną
czerwienią, zatrzymaną w odbitych rysach męskiej dłoni. Głowa Franka
nienaturalnie odbiegła w bok, gdzie z szeroko otwartymi oczami analizowała
zaszłą sytuację, lecz nie nacieszyła się nabytymi informacjami zbyt długo,
bowiem podbródek został łagodnie ujęty w trzy palce i ponownie przekręcony w
stronę, z której padał złudnie dający bezpieczeństwo snop światła. Gerard
pochylił się nieznacznie nad chłopakiem, oddechem niemal owiewając jego usta.
Frank przybrał wyraz twarzy niemalże wpadający w płaczliwy, podczas gdy
czarnowłosy roznosił wokół aurę niezmąconego żadnym tragizmem spokoju.
– Dlaczego?
– szepnął Frank, kiedy mężczyzna odgarniał mu z pozornym odczuciem troski
zabłąkane brązowe kosmyki włosów ze skroni. – Jaką ci to daje satysfakcję,
Gerard?!
–
Satysfakcję? – sunął ostrożnie czubkiem nosa po strukturze ust bruneta, uwagę
skupiając na ich zagłębieniu w kąciku.
Nie
odpowiedział na zadane pytanie, obejmując w rekompensacie górną wargę Franka
własnymi. Słodycz utkwiona w nich pozostała równa tej, która zapisała się na
kartach pielęgnowanych wspomnień, toteż zdominowany poczuciem ich wewnętrznego
piękna, musnął je znowuż na próbę. Wyczuł paniczne drżenie, wprawiające usta w
symptomy strachu, co tylko wzmogło w czarnowłosym chęć zinterpretowania
purpurowego rarytasu jego własnym narządem smaku, językiem. Szczęka znów uległa
uściskowi ręki, gdy Frank próbował za wszelką cenę unikać dotyku, a kiedy i to
nie pomogło – chłopak wciąż był przeciwny – Gerard poirytowany szarpaniem, wpił
się w jego spierzchnięte wargi, całkowicie odbierając oddech oraz resztki
nadziei na ucieczkę, poprzez dociśnięcie skrępowanego ciała w ściółkę. Frank
wierzgnął się przerażony, gwałtownie nabierając powietrza. Wyczuł, jak
niecierpliwy język mężczyzny zapragnął przeniknąć przez cienką barierę do
wnętrza jamy ustnej, na co jęknął niekontrolowanie. Gerard nakrył palcami
policzki bruneta, w jednej dłoni wciąż trzymając latarkę, która docisnęła
metalową częścią piekącą od uderzenia skórę. Całował go zachłannie, jakby miał
zaraz rozpłynąć się w leśnym powietrzu lub zapaść się pod ziemię i nigdy więcej
nie wrócić. Badał każdy detal twarzy, a Frank choć przeciwny wszystkiemu
ostatecznie odpuścił. Bo co innego mógł zrobić? Nieobliczalność Gerarda nie
znała granic, nim mrugnął mógł już nie żyć z wgniecioną częścią czaszki przez
ostry kant tego małego urządzenia generującego jasność, dlatego wolał zachować pozory
człowieka spokojnego, niż zliczać ostatnie, powolne bicia serca, rozpływające
się w mroku nocy. Oddawał muśnięcie za muśnięcie, zderzenie warg za zderzenie,
oddech za oddech. Nie chciał umierać, lecz również nie pragnął egzystować ze
świadomością, iż ten człowiek w każdej chwili może wpaść razem z odłamkami
szyby do jego pokoju, po czym z satysfakcją i chorą potrzebą uśmiercenia
ludzkiej istoty, przygwoździć do ściany z wbitym nożem w serce. Patrząc, jak
umiera jego jedyna słabość. Nie miał nawet pewności, czy mógł się takową wadą
mianować. W końcu... jest tylko człowiekiem.
Skubnął
ostatni raz jego wargę, powoli zakreślając każdą jej spierzchniętą krawędź i
znów zawiesił wzrok na załzawionych tęczówkach bruneta. Uśmiechnął się
nieznacznie, lecz Frank wiedział, że ten grymas nie był spowodowany
rozczuleniem lub chociażby minimalnym wyrazem empatii – obojętny
chłód szmaragdów, zmieszany z bijącą pewnością siebie oraz obłąkaniem,
doskonale potwierdzał mroczne zamiary, co do jego osoby. Puścił twarz Franka,
która od razu oddaliła się w bok, jak tylko najdalej mogła, byle dalej od
żywego koszmaru. Czarnowłosy przejechał subtelnie palcami po zbrudzonym ziemią
policzku, nie zaprzątając sobie głowy natychmiastowym sykiem chłopaka,
spowodowanym udręką pulsującej skóry. Frank nabierał powietrza do płuc z
niemałym trudem nawet kiedy samotnie leżał na leśnej ścieżce, a teraz, gdy
Gerard usiadł na jego klatce piersiowej niczym na tronie, czynność ta wydała
się być prawie nieosiągalna, a nawet zwyczajnie niewykonalna. Nie chciał jednak
dawać mu egoistycznego poczucia sukcesu, więc mimo trudu oraz ogarniającej go
zewsząd zgubnej rozpaczy, trwał w zaparte, wciąż nagradzając płuca za odwagę
urywanymi dawkami tlenu. Strach przed własną przyszłością, a raczej jej ostatecznym
zakończeniem w tym oto miejscu, przypominającym krainę samej śmierci, drogę w
jedną stronę, nie pozwalał mu na utrzymanie bohaterskiego kontaktu wzrokowego z
własnym rzeźnikiem, bo za takiego go uważał. Za osobę mającą zadać mu falę
cierpień, a samego siebie za owcę, która ma zapewnić własnym żywotem odrobinę
rozrywki. Radość z zakończenia istnienia.
– Nie
odpływaj, Frankie – mruknął mu do ucha, dobrze wiedząc, że brunet szczerze
nienawidzi, gdy zdrabnia się jego imię. – Za długo czekałem na tę chwilę, byś
teraz zignorował końcówkę własnej drogi życia – ujął podbródek bruneta w trzy
palce, by uwaga została ponownie skupiona na jego ekspresjach.
– C-Co? –
wyjąkał zdezorientowany oraz dogłębnie przerażony. Czuł, jak krew momentalnie
odpływa mu z twarzy. – Gerard, o czym ty pieprzysz?!
– Obietnica
– odparł krótko. – Pamiętasz? – rzucił kpiąco pytanie, bo bardzo dobrze znał na
nie odpowiedź, potwierdzoną w zdradliwej zieleni jego oczu. W iskrach, które
niebawem rozpalą prawdziwy ogień między nimi.
____________________________________________________
A oto i
pierwsza część short story, wcześniej mającego być po prostu skromnym shotem.
Piszę go już od dłuższego czasu, końca niestety nie widać, dlatego postanowiłam
opublikować chociaż ten kawałek, aby ktoś mógł ocenić, czy to w ogóle ma
jakikolwiek sens. Szczerze? Kompletnie nie mam pojęcia, ile postów razem na to
zejdzie... cóż, mam nadzieję, iż Wam się spodoba!
Wiem, że już się ode mnie nasłuchałaś, ale muszę to powtórzyć jeszcze raz: GENIALNE. Czytając to short story, nie mogę usiedzieć na miejscu i cały czas kręcę się na krześle, zupełnie, jakby miało to przyśpieszyć proces tworzenia kolejnych części. xD
OdpowiedzUsuńPisanie tego ma sens i to ogromny - nie zadawaj takich absurdalnych pytań. Jeśli tego nie skończysz, to masz jak w mamuśkowym banku, że nie dam Ci spokoju. Ani na chwilę - zapamiętaj to sobie, może cię to popchnie do działania. ;p
<33
Czy ja ci już wspominałam, że jesteś jebanym psychopatą? Jeśli nie... cóż, jesteś jebanym psychopatą. Podoba mi się, już ty sama wiesz, jak bardzo i jak bardzo tego nie ogarniam równocześnie. I że ci kibicuję właściwie od kiedy zaczęłaś to pisać. Cieszę się, ze rozwinęłaś swój styl pisania. Mam nadzieję, że uda ci się dokończyć przed końcem wakacji.
OdpowiedzUsuńxoxo
Musisz to skończyć, bo jest genialne. Na początku nie wiedziałam co się dzieje, pogubiłam się, ale czytałam z narastającą ciekawością. Tak szybko doszłam do końca ;< Wiesz, że od jakiegoś czasu chciałam przeczytać frerarda, gdzie któryś z panów więzi drugiego, chce mu zrobić krzywdę? W końcu doczekałam się takiego <3 Na pewno to short story spodoba mi się. Co ja piszę?! Ono już mi się podoba. Nie mogę doczekać się następnej części.
OdpowiedzUsuńWeny!
DDDDDD: Gerard ma nierówno pod sufitem DDDDDDD: To jest świetne. Kontynuuj, proszę C:
OdpowiedzUsuńWow...zapowiada się emocjonująco i ciekawie! Twój styl pisania jest fascynujący, taki inny od tego, z czym się dotychczas spotykałam. Widać, że kładziesz duży nacisk na odpowiedni dobór słów co sprawia, że przyciąga nie tylko fabuła, ale też sama forma opowiadania.
OdpowiedzUsuńZ błędów zauważyłam jedynie "chełst". Wierzę, że powinno być "haust" :). Mogłabym się przyczepić jeszcze do "spełnieniem jego najgorszych koszmarów". Spełnienie może być raczej czegoś pozytywnego, lepiej by tu brzmiało "uosobieniem" czy "urzeczywistnieniem". Ale to naprawdę taka drobnostka (sama prosiłaś! :D).
Czekam na następne rozdziały!
Wiem, prosiłam i bardzo dziękuję ;D Zaraz poprawię!
UsuńKim jest Gerard? Z pewnością osobą niezrównoważoną psychicznie i opisałaś to wręcz idealnie. Bardzo mi się podoba Twój styl pisania, chciałabym posługiwać się słowami chociaż w połowie tak dobrze jak Ty.
OdpowiedzUsuńZaintrygowała mnie treść tej historii, mam nadzieję, że szybko napiszesz kontynuację.
Zakochałam się w języku, którego używasz i w żadnym wypadku nie jest to żart ani przesada.
Pozdrawiam ciepło. Zoombie.
Moja droga... *zaczyna ze skrzyżowanymi rękami i grobową miną* TO JEST ŚWIETNE! Nie wiem, czy powinnam się tu teraz rozpisywać, co sądzę na temat tego short stpry, ponieważ moją opinię znasz już od dawna, so... Chciałam ci podziękować za tworzenie czegoś tak cudownego! Wiem, wiem, że pewnie się z tym nie zgodzisz, ale to sama prawda! Twój styl jest... niesamowity. Potrafisz sprawić, aby czytelnik poczuł to, co czują bohaterowie. Żeby za jednym razem przeniósł się do tego madżikowego świata, przezywając dokładnie to samo, co postacie. I ja już po prostu nie wiem co powinnam napisać, bo brakło mi słów... Dodawaj szybko następną część!
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny!
XoXo
Przeczytał to przedwczoraj chyba, ale nie skomentowałam, bo było już za późno i nie chciałam jakiejś głupoty palnąć ;P Ale piszę teraz ^^ (też jest późno XD)
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita! Weź napisz książkę, a ja ją kupię ^w^ Od samego początku mnie zaciekawiło *o* Tak perfekcyjnie wszystko opisane, że muszę przeczytać wszystko co masz na tym blogu! Nie zostawię tu suchej nitki! MUSZĘ PRZECZYTAĆ WSZYSTKO! Bardzo Cię polubiłam ^^ I twoje dzieła także ;3
To jak na razie życzę dobrej nocy i weny oczywiście ^^ Ty idź spać, a ja czytać ^^
Przy okazji informuję cię o 3 rozdziale u mnie, un ^w^
http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/