OGŁOSZENIA

Blog, jak już pewnie większość z Was zdążyła się domyślić, zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zbliża się moja matura, mam mało czasu, ale również brak mi chęci i natchnienia. Na pewno zacznę pisać, jak tylko te wszystkie trzy blokady przestaną mną rządzić. Wszystkie... nom, wszystkie.

19 kwietnia 2013

Rozdział 2 – Musical Madness

     – Czyżby coś niesamowitego wydarzyło się podczas mojej nieobecności? – Lilian, spojrzała na mnie spod kosmyków czarnych włosów, które opadły jej na twarz, gdy zmęczona biegiem w tę i na zad po aparat, z niezwykłym trudem zatrzymała się przede mną razem ze swoim ukochanym Nikonem. – Bo widziałam Nicka – Tu zrobiła pauzę, by nagrodzić mnie wymownym uśmieszkiem – z humorem godnym samej szefowej od rana bez ani grama kofeiny w ustach. Raczej z grzeczności oznajmił mi, że jedzie wywołać zdjęcia i tyle go widziałam.

Uwielbiam, po prostu ją uwielbiam. A najbardziej jej podejście do moich burzliwych relacji z Andersonem. Jest ono bardzo proste – ma go w dupie. Z natury nie lubi się mieszać w czyjeś życie prywatne, na moje zwraca uwagę tylko dlatego, że się przyjaźnimy. Nigdy nie pozwoliłabym mi zadawać się z facetami niegodnymi marnowania mojego czasu, a przynajmniej tak twierdzi. To czasem upierdliwe, nawet bardzo, bo zamiast przyglądać się na to wszystko z boku, przeciwnie, koncentruje się całkowicie na mnie i, co najgorsze, dorzuca swoje komentarze. Rozumiem, troszczy się, lecz czasem mam jej dość, chociaż… nie powiem, jej angażowanie się w pewnym sensie mi schlebia.

     – Nie, niczego nie przegapiłaś – pokręciłam z uśmiechem głową, modląc się, by ten nagły szczękościsk sprawiał wrażenie, jak najbardziej prawdziwego.

Nie skomentowała tego ani jednym słowem, ale to świdrujące spojrzenie i chwilę później delikatnie uniesiony kącik ust, raczej nie wskazywał na zaakceptowanie tego małego kłamstewka. W najlepszym wypadku wymyśliła jedynie własną wersję wydarzeń, a wystawionym językiem, który powoli przejeżdżał po górnej wardze, sugerowała, iż te myśli nie są raczej przeznaczone do ogólnego wglądu przez społeczeństwo. Pomimo jednak niemej niezgody ze mną, pokiwała głową na znak, że rozumie i bez żadnych zbędnych pogaduszek, wyciągnęła z pokrowca aparat, by wracając znów do pionu z głębokim westchnieniem, mogła przełożyć przez głowę smycz.

     – To jak? Bierzemy się za tą sprawę, czy dalej opalamy tyłki? – włączyła urządzenie, po czym dostosowując ostrość oraz inne bajery, które w ogóle nie były według mnie potrzebne, a według niej były niczym tlen lub woda w kranie, wystawiła w moją stronę zaciśniętą dłoń w pięść.

     – Bierzemy – odparłam, przybijając z nią przysłowiowego żółwia.

Czasem mam wrażenie, że każdy żyje tu w swoim świecie. No, bo na przykład takie zdarzenie, jak teraz – młodzieżowe okazywanie entuzjazmu, a nikt nie zwrócił na to uwagi. Nierealne. Żadnego uwagi, palniętej głupoty ani opieprzu ze strony szefowej. Wszyscy aż tak bardzo zajęci. Nasza praca nie jest prosta. Obywatele oglądając jakieś błahe seriale kryminalne, widzą zaledwie namiastkę tego, z czym w rzeczywistości my musimy się zmagać. Dostajemy powiadomienie o zabójstwie, przeprowadzamy śledztwo, poszczególne jednostki badają ślady, odnalezione wręcz z dziecinną łatwością, po czym następuje kilku minutowa pogoń, reklamy, aresztujemy winnego, przedstawiamy mu zarzuty, a on idzie do więzienia. Ta, coś jak wziąć książkę do ręki, ale nie przeczytać jej treści tylko zerknąć zaledwie na okładki. Praca, której się podjęłam jest znacznie trudniejsza. Co chwilę trzeba podejmować decyzję, niektóre nie zawsze słuszne, inne bardziej, działać instynktownie i z duszą na ramieniu brać udział w rozmaitych akcjach. Śledztwa mogą trwać nawet po kilka lat, a morderca nie zawsze jest doprowadzany przed sąd. Cywile nie zawsze są bezpieczni, a jedna kula nie gwarantuje natychmiastowej śmierci wroga. Wydział zabójstw dostaje mnóstwo zleceń, lecz my zajmujemy się tymi bardziej odstającymi od, że tak powiem, normy. Sekcje zwłok nie są tak proste, nie ograniczają się do przecięcia wzdłuż i zwiedzenia narządów w poszukiwaniu wskazówek lub przyczyn zgonu, a zdarza się, że ciała można w ogóle nie znaleźć. Śmierć jest z nami i zawsze będzie. Giniemy my, giną cywile, giną ofiary, giną źli ludzie.

     – Ogólnie spróbujmy opisać, co tu się wydarzyło. Będzie nam łatwiej się za to wszystko zabrać  – Mając na myśli „to”, Lilian zrobiła w powietrzu koło, obejmujące przywiązanego chłopaka oraz najbliższy obszar wokół niego. – Zaczynasz.

     – Dobrze – kiwnęłam głową. – Ofiarą jest około dwudziestoletni mężczyzna, wysoki. Ubrany jedynie w spodnie, koszulki musiał już nie mieć w chwili morderstwa, bowiem krew zakrzepnięta na klatce piersiowej z ran na twarzy jest w nienaruszonym stanie. Skaleczenia – przybliżyłam się do niego, by móc lepiej ocenić je z bliska – zadano ostrym, o grubej krawędzi narzędziem. Zgaduję, że są nim te zakrwawione kawałki lustra – wskazałam dłonią na resztki zwierciadła, porzuconego razem z ramą pod nogami chłopaka.

     – Uch, paskudnie to wygląda – Czarnowłosa z kwaśną miną kucnęła, by móc zrobić zdjęcie górnych partii ciała denata, gdzie głowa pochylona w dół, dodatkowo była przysłonięta pokaźną szopą bujnych loków. – Chyba ktoś bardzo chciał, żeby przypominał pochlastaną cebulę, bo przez policzki, to można by teraz jak nic niebo oglądać.

     – Na brzuchu podłużne nacięcie, zaszyte czarną nicią. Ofiara została przywiązana za nadgarstki do pozostałości betonowego szkieletu zawalonego sektora. Wisi na wysokości około trzech metrów, z czego wnioskuję, iż morderca używał drabiny, by móc dosięgnąć podstawy budynku. Są jakieś ślady? – obeszłam dookoła ciało, lecz Lilian widocznie znalazła je przede mną, gwiżdżąc dla zwrócenia na siebie uwagi jak na psa. W ziemi pozostały cztery prostokątne wgłębienia od nóg pamiętnej drabiny, które Moore również uwzględniła na karcie pamięci aparatu.

     – Spójrz tam – wskazała na dalszą część ścieżki usypanej ze żwiru oraz piasku – Ślady opon. Miejmy nadzieję, że są w bazie danych.

     – Myślisz, że będzie się dało zrobić odlew?

     – Wszystko w rękach naszego kochanego kolegi Erica – Dziewczyna posłała mi pogodny uśmiech, raczej niezbyt pasujący do czasu, miejsca ani wydarzeń, jakie mają teraz miejsce.

     – Co w moich rękach? – Nagłe pojawienie się wspomnianego fachowca raczej nie powinno mnie dziwić. Kiedy chodzi o niego, może cię usłyszeć nawet z kilometra. Kłopot tylko w tym, że rudy facet ze związanymi włosami w kucyka, postanowił się skradać i przy okazji z zaskoczenia złapać mnie za ramię, przez co prawie zaliczył spotkanie trzeciego stopnia z nie tylko moją pięścią, ale i również Lilian, których jak zawsze w ostatnim momencie uniknął.

     – Eric, błagam cię, nie strasz. Przez ciebie kiedyś zawału dostanę! – Na razie ograniczę się tylko do morderczych spojrzeń. Prawdziwa przyczyna, dla której wszyscy tutaj jesteśmy znajduje się zaledwie metr ode mnie, a jeden trup nam doprawdy wystarczy.

     – Spokojnie – Uśmiechnięty, jak zawsze od ucha do ucha, wystawił ręce w obronnym geście, chcąc okazać swoją niewinność. – McAdams się na wydzierała, prze to, że zapomniałem podpisać listy odbiorów sprzętu laboratoryjnego, ale na szczęście to piekło już za mną. Teraz mam czas, żeby wam pomóc. No więc, co macie?

     – Wszystko, co powinno być – Partnerka cedziła powoli każde słowo, chcąc tym samym spróbować wyrównać podniesione ciśnienie. Ja wiem, że taka sprawa jest na serio porównywalna do pryszcza, ale gdy takie rzeczy nękają cię przynajmniej dwa razy w ciągu dnia, można chyba dostać już jakiś zaczątków nerwicy, prawda? – Mamy zdjęcia, reszta należy do ciebie. Powodzenia.

     – Ale-

     – Żadnych „ale” Camber! – pogroziła mu palcem, niczym małemu dziecku, drugą ręką podstawiając mu pod nos mój zestaw do zbierania odcisków palców oraz innych, potrzebnych rzeczy, na co minę automatycznie zmienił na skrzywdzonego psiaka. – Baw się dobrze – Melodyjnie-chrypiącym głosem zanuciła ostatnie zdanie, po czym machając mu na pożegnanie, skierowała kroki do Amandy.

     – Te, Moore! – Zawołana, odwróciła się w moją stronę, nadal idąc, lecz tym razem tyłem. – Zadzwoń po Lukasa. Niech zabierze stąd tego biedaka.

Czarnowłosa wystawiła kciuk do góry, na znak, że się zgadza, zrobiła całkiem zgrabny piruecik, po czym skacząc z nogi na nogę, podbiegła do czekającej już na nią Amandy.

__________________________________________

Kolejny rozdział już za nami :3 Jak też mówiłam, tak też zrobiłam - rozdział wstawiłam i nadal niestety nie jestem pewna, kiedy wstawię kolejny. A i dziękuję za komentarze pod ostatnią notką. Nie wiecie nawet, jak się nimi jarałam ;D

1 komentarz:

  1. Muszę przyznać, że jest to pierwsze opowiadanie, które nie zawiera wątku yaoi i...naprawdę mi się podoba. Na początku spodziewałam się jakiegoś Frerarda, lecz czytając prolog, łatwo było domyślić się, że ff to nie będzie.
    Historia dość ciekawa. I wielkie "wow" za scenerię morderstwa, bo mnie wręcz urzekła. Choć wolałabym trochę bardziej rozwinięte opisy, ale tak akurat mam zawsze - lubię szczegółowe opisówki.
    Postacie typowe, lecz nadal interesujące. Nawet wątek romansu gdzieś się tam plącze, chociaż jak dla mnie to ten kryminalny jest bardziej intrygujący. Zresztą, co jest ciekawszego niż podobna zagadka do rozwiązania?
    Czekam na następny rozdział i życzę chęci do pisania, bo twój styl zapowiada się naprawdę nieźle.

    OdpowiedzUsuń