OGŁOSZENIA

Blog, jak już pewnie większość z Was zdążyła się domyślić, zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Zbliża się moja matura, mam mało czasu, ale również brak mi chęci i natchnienia. Na pewno zacznę pisać, jak tylko te wszystkie trzy blokady przestaną mną rządzić. Wszystkie... nom, wszystkie.

24 stycznia 2015

WELCOME TO NYC! (cz. 2) – Nędzne początki

    – Proszę, dziewczynki. – sekretarka podała nam po dwie kartki. – To są wasze plany lekcji oraz mapki szkoły. Do tego dostaniecie jeszcze karteczki z szyframi. Nie zgubcie ich, ponieważ to jedyne kopie kombinacji do waszych szafek. Jeśli coś się wydarzy, drugi szyfr może wydać dopiero dyrektor.

Sekretarka wybiła jakieś dane do komputera, mamrocząc coś pod nosem. Popatrzyłyśmy z Pauliną na siebie. Kiedy szłyśmy do szkoły, dostałam od niej jaskrawopomarańczową apaszkę, którą owinęłam sobie wokół szyi. Gdy weszłyśmy do sekretariatu, kobieta długo nie spuszczała ze mnie swojego wzroku, ale nic nie powiedziała. Niech lepiej zacznie od siebie i swojego różowego kostiumu, a mnie w tym czasie proszę zostawić w spokoju.

    – Za chwilę ktoś po was przyjdzie i oprowadzi po naszym przybytku. Wyjdzcie na korytarz i tam poczekajcie.

    – Aha, do widzenia. – czym prędzej stamtąd wyszłam i zamrugałam kilka razy powiekami. Moje biedne oczy, jeszcze różowe plamki widzę!

Paulina wyszła za mną i głośno trzasnęła drzwiami. Po jej minie widać było, że też już miała dość.

    – No wiesz, co? Jak mogłaś się nie pożegnać? – wytknęłam jej urażonym tonem. Spojrzała na mnie spode łba.

    – Leci mi tu F-16 i strzela do ludzi?

Zaczęłam się śmiać, co oczywiście poskutkowało jakimś pięciominutowym kaszlem. Pieprzony Flash i jego brak myślenia. Paulina poklepała mnie po plecach.

    – Spokojnie, oddychaj.

    – Staram się...

    – Coś chyba jednak nie bardzo. – przedrzeźniłam ją wrednie, za co poczułam, jak czyjś palec wbił mi się między żebra.

    – Ała! – rzuciłam jej zbolałe spojrzenie, na co uśmiechnęła się niewinnie. Istny diabeł, nie człowiek.

Jakaś wysoka blodynka z grzywką, w modnych ubraniach i kozakach podeszła do nas. W dłoniach, opartych na swoich udach, trzymała książkę – prawdopodobnie – od fizyki, sądząc po planetach na czarnym tle. A może, jednak była to astronomia?

    – Paulina Seliac i Magda Rowen?

    – Nom.

    – Jestem Gwen Stacy i będę was oprowadzać. – przywitała się z szerokim uśmiechem. Chociaż ona ma jakiś powód do szczęścia. – No, idziemy!

Zaczęłyśmy powoli kroczyć w głąb korytarza. Zanim jednak zdążyłyśmy chociaż przejść z 5 metrów, z sekretariatu wyskoczyła kobieta w różu.

    – Panno Stacy! – dziewczyna spojrzała na nią pytająco. – Pamiętasz, że masz oprowadzić tylko jedną dziewczynę?

    – Naprawdę? – po minie Gwen widać było, że pierwszy raz o czymś takim słyszy. Wcale jej się nie dziwię. Sekretarka uśmiechnęła się słodko.

    – Ależ oczywiście. Pan Parker oprowadzi pannę Rowen.

Uraczyłam tę kobietę takim spojrzeniem, że powinna paść trupem na miejscu albo chociażby na kolana i błagać mnie o wybaczenie. Dlaczego ja? Dlaczego chłopak? I dlaczego jego nazwisko brzmi jak znana firma przyborów do pisania?

    – Ech... Okay. Idzcie, ja tu poczekam. – odparłam zrezygnowana z machnięciem ręki. Sekretarka pokiwała z wyższością głową, za to Paulina wyglądała, jakby zaraz miała pęknąć ze śmiechu.

Gwen uśmiechnęła się do mnie z wymownymi przeprosinami i zaczęła powoli iść dalej z Pauliną. Ona chociaż pomachała mi na pożegnanie, a już się bałam, że zapomni. Zdążyła do tego w przeciągu minuty wkręcić Pannę Oprowadzaczkę w rozmowę. Zostałam sama. Świętnie, miło mi.


× × ×


Kiedy przyszłyśmy do szkoły była godzina 8:10. Miałyśmy obie jakieś czterdzieści minut na obejście całej szkoły. Ja w tym czasie za to jak ten debil siedziałam na krześle przed sekretariatem i czekałam... No właśnie, na co? Podobno na pana Parkera. Za to ja miałam wrażenie, że na sąd ostateczny. Cóż, jeśli Flash by mnie jakimś cudem znalazł, to wtedy moje czekanie dobiegłoby końca. Rychłego i okrutnego końca. A wiem, że tu uczęszcza, bo autobus którym jechałyśmy, zatrzymuje się tylko przy naszej szkole.

Spojrzałam znowu na ekran telefonu: 8:43. Jeśli za chwilę ten cały Parker nie przyjdzie, to po prostu wstanę i wyjdę. Chociaż nie, tego zrobić niestety nie mogę. Ciocia nie dałaby mi żyć. W takim razie złapę za mapę i wyruszę na poszukiwania sali 27, czyli od botaniki. Podniosłam głowę i rozejrzałam się po korytarzu. Jako, że trwały jeszcze lekcje był pusty.

A w rogu stał... automat z napojami!

Poderwałam się z siedzenia z prędkością światła i w mgnieniu oka stanęłam przed urządzeniem, grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu drobnych. Jak ja kocham moją ciocię oraz jej kasę na drugie śniadanie! Szybko wrzuciłam monety do środka i wybrałam gorącą czekoladę. Była również do wyboru latte, ale nie chcę nawet wiedzieć, w jakim stanie zostałaby ona wypluta. Zerknęłam przez ramię na gabinet sekretarki. Kobieta udawała, że pisze coś na kartce, ale tak naprawdę patrzyła prosto na mnie. To jest z lekka... przerażające?

Oblizując usta, wyjęłam plastikowy kubeczek z podajnika i chuchając na zawartość, powoli się odwróciłam.

    – Jezus Maria! – czekolada wyślizgnęła mi się z palców, gdy po odwróceniu się, w moim polu widzenia znalazł się jakiś wysoki brunet. Żeby nie było: nie mam nic przeciwko takim nagłym spotkaniom trzeciego stopnia, ale nie, gdy ten ktoś stoi jakieś kilkanaście centymetrów za mną!

Chłopak momentalnie pochylił się i złapał w locie kubek. Uniósł go niespiesznie w górę i z lekkim uśmiechem podał mi go. Moja mina w tym momencie musiała przypominać coś w rodzaju pyszczka wiewiórki potraktowanej taserem.

    – Proszę, to chyba twoje.

Powoli wzięłam od niego kubek i jakby nie mogąc w to uwierzyć, zerknęłam do środka... Nic się nie wylało, nawet kropelka.

    – Jak ty to... Jak ty to zrobiłeś?

    – No wiesz... – zaśmiał się nerwowo i potarł dłonią kark. – Trochę praktyki i dobrego refleksu.

    – I przy okazji efektywnego wystraszenia na śmierć. – dodałam kwaśno.

    – Udało mi się? Naprawdę? Dziękuję, dziękuję. – ukłonił się nisko. – Autografy rozdaję tylko w piątki, a datki... Datki mogę zbierać w środy, czemu nie?

Spojrzałam na niego jak na idiotę. Po chwili, jednak stwierdziłam, że również mogę zagrać w tę grę. Z szerokim uśmiechem wyjęłam z kieszeni grosik, złapałam bruneta za rękę i położyłam mu go na wyciągniętej dłoni.

    – Reszty nie trzeba. Tylko nie wydaj na byle co.

Obejrzał monetę ze wszystkich stron.

    – Ale na Piccolo starczy? – parsknęłam śmiechem.

    – No, tak, tak, taaak. Starczy... Na pewno!

W tym momencie temat nagle się urwał, a ja wyjęłam telefon i z westchnieniem spojrzałam na godzinę: 8:47. Jeśli ten Parker zaraz nie przyjdzie... Chwila!

    – Mówiłeś, że jak masz na imię? – spytałam podejrzliwie.

Jego twarz znowu rozświetlił szeroki uśmiech.

    – Dobry czas. Jak wyjdziesz za mąż, to o imię też zapytasz dopiero po ślubie?

    – Nie no, przed. Ktoś przecież musi płacić.

    – Z reguły raczej płaci ojciec panny młodej, prawda?

Oparłam się plecami o ścianę i powoli piłam czekoladę. Zdążyła już trochę wystygnąć. Chłopak natomiast stał przede mną, kołysał kurtką we wszystkie strony, a rozbawienie nie schodziło mu z twarzy. Upiłam jeszcze jeden łyk i zaśmiałam się. Nienawidzę zostawać sama z chłopakami, bo właśnie takie rzeczy się dzieją – zaczynam zachowywać się gorzej niż zwykle. Tak, to wciąż jest możliwe.

    – Aaa, to wtedy już nie ma się po co męczyć.

    – Ojciec sknera?

    – Nie, martwy narzeczony.

Brunet prychnął rozbawiony.

    – Aż tak straszny?

    – Cytując mojego tatusia: Kretynom i niedorozwojom wstęp wzbroniony. – brunet uśmiechnął się nagle w tak dziwnie smutny sposób.

    – Pewnie czarujący z niego człowiek.

    – Nom, żebyś wiedział.

Zapadła niezręczna cisza, podczas której zaczęłam się bawić pustym już kubkiem. Przy okazji wykorzystałam moment, żeby lepiej przyjrzeć się temu dziwnemu osobnikowi, czytaj stojącemu przede mną chłopakowi. Był brunetem z rozwianymi we wszystkie strony włosami, o przyjemnie ciepło czekoladowych oczach. Do tego z pociągłą twarzą, mocno zarysowaną szczęką oraz skórą o słonecznym odcieniu. Ubrany był w granatową koszulkę, na to narzuconą oliwkową kurtkę, czarne jeansy oraz czarne trampki. No i, jak większość osób, był ode mnie wyższy niemal o głowę. Milusio.

    – Peter Parker. – odezwał się nagle.

    – Że co?

    – Tak się nazywam, Peter Parker.

Odbiłam się plecami od ściany.

    – To ty miałeś mnie oprowadzić!

    – Taaak? Jesteś tego pewna?

    – Przestań! – dźgnęłam go palcem w bok. Zaczął się śmiać. – Idziemy? Bo naprawdę nie mamy czasu!

    – Okej, okej! Co chcesz najpierw zobaczyć?

    – Może... – i w tym momencie zabrzmiał dzwonek. Spojrzałam na Petera spode łba, na co wzruszył ramionami z miną w stylu: To nie moja wina! – ...innym razem?

    – Gdzie masz teraz lekcję?

Zerknęłam na plan, który dostałam od tej przerażająco różowej sekretarki.

    – Botanika, sala 27. Daleko to? – popatrzył z zamyśleniem w głąb korytarza, który zdążył już zapełnić się ludźmi. Cudownie.

    – Troooszeczkę? – odparł ze szczerzem. Jak można się tyle uśmiechać? No jak? Przecież to nienormalne!

    – W tą? – wskazałam palcem na wprost. Wzruszył luzacko ramionami.

Zaraz zamorduję!

    – Peter, no!

    – No tak, tak. W tą.

    – Na pewno?

    – Na pewno.

Zaczęliśmy przedzierać się przez tłum uczniów, gdzie oczywiście większość przyglądała się mnie. Kto potrafi zrobić byle sensację kolorem włosów i jaskrawą apaszką? Zaiste, niezwykle trudne pytanie, a jeszcze trudniejsza odpowiedź. Maksymalnie skuliłam się w sobie, a głowę spuściłam w dół. Tak lepiej. W radiu leciała chyba jakaś bardzo popularna piosenka, bo miało się wrażenie, że komuś właśnie psuje się pralka. Powinni przed takim utworem jakoś ostrzegać. Dawać komunikat w stylu: Uwaga! Zaraz nakurwiamy bity prosto z pralki ciotki Hanki! Powinnam przestać myśleć. Naprawdę... To kiedyś zacznie szkodzić otoczeniu.

    – Wiesz, co? – Peter złapał mnie za nadgarstek. Zapomniałam już, że zdążyłam wypruć do przodu bez konsultacji z nim. Ups?

    – Co?

Na ustach pojawił mu się niewinny uśmiech. Aha... Jak ja dobrze znam tę minę. Lata przyjaźni z Pauliną zrobiły swoje.

    – To chyba, jednak nie w tę stronę.

    – Peter, jak babcię kocham, grabisz sobie. Jesteś tego świadom?

    – Tak, tak, tak. Coś już wspominałaś. A teraz chodź, bo się w końcu naprawdę spóźnisz.

    – I zgadnij, czyja to będzie wina?

    – Przecież to ty nas spowalniasz!

____________________________________


Tak i po przerwie wreszcie zawitał rozdział 2. Cieszy mnie, że spodobała Wam się moja koncepcja pisania o świecie Spider-Mana. Oby się to nie zmieniło przez kolejne części moicj wypocin ;)

1 komentarz:

  1. Ooo nowy rozdział jak fajowo!!! Opłacało się czekać :) Oczywiście podobał mi się rozdział. Fajnie, że jest dużo dialogów tylko przez to też ma się wrażenie, że rozdział jest krótki. Humor jest nieprzesadzony i nadaje luźnego stylu w opowiadaniu.
    No i to chyba tyle. Nie wiem, czy się nie powtarzam w komentarzach (dlatego nie lubię ich pisać zbyt często) no, ale co ja mogę dodać. Tylko to, że czekam na rozwinięcie akcji i pojawienie się nowych bohaterów (i złoczyńców oczywiście).
    Chyba zacznę się jakoś podpisywać, bo jak mam zamiar komentować to sądzę, że warto by było, żebyś mnie rozpoznawała xP
    DD

    OdpowiedzUsuń